Gaszenie ulicznych latarni ratuje gminne budżety. Mieszkańcy, którzy boją się chodzić po ciemnych ulicach, protestują. Samorządowcy przyznają, że zaciemnienie to nie był najlepszy pomysł.
– Nie stać nas, by latarnie świeciły przez całą noc – ripostują w gminie. Urzędnicy przyznają, że zaciemnienie to kłopot dla mieszkańców. – Sprawa będzie jeszcze omawiana – zapewnia Maria Sadurska, sekretarz gminy. – Możliwe, że jesienią wprowadzimy pierwsze zmiany.
Najciemniej jest w Trzcińcu w gminie Chodel. Wójt wyłączył tam niemal wszystkie latarnie. – Nocami panują tu całkowite ciemności, ludzie są wściekli – mówi jeden z mieszkańców wsi. – Wójt powiedział, że musi oszczędzać i tyle. Nasze bezpieczeństwo go nie obchodzi. Wstyd, bo w sąsiednich gminach nie ma tego problemu.
W całej gminie Chodel jest 950 lamp. Blisko 700 wyłączono z początkiem lata.
– To taki wakacyjny eksperyment – uspokaja wójt Jan Majewski. – We wrześniu wszystko wróci do normy i latarnie będą wygaszane po godz. 23. Chcemy się przekonać, ile można zaoszczędzić przez dwa miesiące. Dla nas każde 5 tys. zł to sporo.
Roczny rachunek za oświetlenie ulic w gminie wynosi ok. 170 tys. zł.
Pieniądze to także główny argument w sporze między władzami Lubartowa a lokalną spółdzielnią mieszkaniową. Władze miasta nie chcą płacić za latarnie, oświetlające spółdzielcze ulice. Do tej pory wyłączono 23. – Wybrali najgorsze lokalizacje – mówi Jacek Tomasiak, prezes SM "Lubartów”. – Trzy osiedla są całkowicie zaciemnione.
Dla dobra sprawy spółdzielnia zgodziła się płacić za prąd. Wybrała jednak 85 innych punktów, w których można wyłączyć światło bez szkody dla mieszkańców. Lista wraz z propozycją powołania komisji rozjemczej trafiła do Urzędu Miasta.
– Niech każdy świeci i płaci na własnym terenie – mówi Jacek Świętoński, zastępca burmistrza Lubartowa – Nie wiem, czy będzie komisja, ale chcemy to szybko załatwić.
Lublin, choć i tu pieniądze się kończą, nie zamierza iść w ślady Lubartowa. Miasto płaci nawet za oświetlenie spółdzielczych osiedli i nie zamierza tego zmieniać. – Wykręcanie co drugiej żarówki odpada. Najważniejsze jest bezpieczeństwo – wyjaśnia Anna Adamiak, zastępca dyrektora Wydziału Dróg i Mostów w Urzędzie Miasta.
Ale Ratusz pilnie musi znaleźć pieniądze, bo opłaty wzrosły o 30 proc. Potrzeba 1,5 mln zł. Bez tych pieniędzy już w październiku urzędnicy musieliby wyłączyć latarnie. (drs)