Chemikalia w oryginalnych opakowaniach poniewierają się w byłym laboratorium. Specjaliści z Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach ocenili, że tylko kilka gramów substancji znalezionych w opuszczonej fabryce mogłoby zabić człowieka. A w dawnej fabryce leży prawdopodobnie kilkaset butelek z truciznami!
W tej chwili teren dawnej fabryki nadzoruje policja i straż pożarna. Chemikalia mogące stanowić zagrożenie, zostały zgromadzone w jednym pomieszczeniu. Sprawą biologicznej bomby w Puławach zajął się wczoraj Wojewódzki Zespół Reagowania Kryzysowego. Właściciel terenu, Kazimierz Grabek, słynny król żelatyny, ma usunąć chemikalia do jutra. Jeśli tego nie zrobi, trującymi substancjami zajmie się specjalistyczna firma
na koszt Grabka.
Według wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska w tej chwili nie ma żadnego zagrożenia dla zdrowia i życia mieszkańców Puław.