- To nie hotel, ale hostel - gościniec. Znajdzie tutaj schronienie każdy, kto nie ma się gdzie podziać, sam lub z dziećmi - wyjaśnia z przejęciem ksiądz Jacenty Sołtys. - Człowiek powinien wiedzieć, że w swoim nieszczęściu może liczyć na czyjeś wsparcie.
Hostel, co jest rzeczą dość wyjątkową w warunkach gminnych, zorganizowano z inicjatywy członków komisji do spraw rozwiązywania problemów alkoholowych. - Alkoholu nadużywa coraz więcej osób i coraz młodsi sięgają po butelkę. Uciekają od codziennych trosk i nie zdają sobie sprawy, że to zdradliwy doradca. Ojciec pije i bije, a najbardziej cierpią na tym dzieci - mówi proboszcz J. Sołtys, radny i członek wspomnianej komisji.
Gmina podchwyciła pomysł i zaoferowała pieniądze. Ksiądz proboszcz zaproponował urządzenie hostelu w dawnym budynku plebanii. - Najpierw myśleliśmy o pokoju w budynku geesu, ale kto to widział, na dole knajpa, a na górze przytulisko dla ofiar pijaństwa. U mnie jest lepiej, poza tym na plebanii ktoś jest o każdej porze dnia i nocy, bez problemu można więc dostać klucz do pomieszczeń hostelu.
- Urządziliśmy jeden pokój, potem drugi. Znalazła się kuchnia gazowa, naczynia, garnki, sztućce, ciepłe koce i pościel. Można się nie tylko spokojnie przespać, ale i ugotować posiłek - mówi Jolanta Flis z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej.
Sąsiedztwo kościoła sprawia, że osoby szukające schronienia czują się w hostelu spokojne i bezpieczne. W razie potrzeby proboszcz przywoła do porządku awanturującego się pod oknami małżonka. Zgodnie z regulaminem w placówce można przebywać około pięciu dni, ale nikt nie wyrzuci kobiety z dziećmi na ulicę, jeśli dalej nie ma się gdzie podziać. Ostatnio, na szczęście, takie przypadki nie zdarzają się zbyt często.
Ksiądz J. Sołtys zajmuje się nie tylko prowadzeniem hostelu, ale także prowadzi działalność terapeutyczną z ofiarami i sprawcami przemocy domowej. W planach ma także założenie klubu AA. W tej pracy dydaktyczno-profilaktycznej wspiera go ks. Wiesław Rycerz, wikariusz z Kumowa.
- Rozmawiam z kobietami, namawiam je żeby wymuszały na mężach i synach podjęcie leczenia. Wiem, że to nie jest łatwe. Czasem taka sytuacja kończy się niestety rozstaniem - mówi proboszcz.