Szajka zaczęła działać jeszcze w połowie lat 90. Jej członkowie pozorowali stłuczki. Zgłaszali w towarzystwach ubezpieczeniowych,
że ich samochody brały udział w kolizjach. Ubezpieczyciele wypłacali odszkodowania. W rzeczywistości do kolizji w ogóle nie dochodziło bądź uszkodzenia były znacznie mniejsze niż w sfałszowanych wnioskach o odszkodowanie. Niekiedy samochód w ogóle nie był naprawiany, ale zgłaszano go do kolejnych odszkodowań. W kolizjach brały udział najczęściej drogie auta – BMW, audi, mitsubishi.
Odszkodowania za uszkodzenia sięgały często nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych.
– Towarzystwa ubezpieczeniowe straciły ponad 2,5 mln zł. Samo PZU 1,2 mln zł – mówi Andrzej Lepieszko, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Oszuści mogli rozkręcić proceder dzięki przekupywaniu policjantów.
Ci za kilkaset złotych fałszowali pokolizyjną dokumentację. To ułatwiało wyłudzenie odszkodowania. Funkcjonariusze odpowiadają w oddzielnych procesach.
Połowa z oskarżonych prawdopodobnie nie stanie przed sądem,
bo chce się dobrowolnie poddać karze bez procesu.