Teraz w Mełgwi mówią na nas "kancelaria” - żalą się przymknięci po niedzielnych dożynkach mężczyźni.
Dziś mężczyźni sami zadzwonini do redakcji, opowiadali nam przed komisariatem w Mełgwi, jak postąpili z nimi policjanci. Pokazywali siniaki, a jeden rozbity łuk brwiowy.
Określenie "kancelaria” przylgnęło do nich po tym, jak policja nagłośniła, co zaszło na niedzielnych dożynkach. Najpierw mundurowi zatrzymali Marcina A., który na ulicy zaczepił o lusterko samochodu. Potem zgarnęli Kazimierza P. i Stanisława W., którzy przechodzili obok radiowozu. Następny do policyjnego aresztu trafił Marcin W. Przyszedł do komisariatu, gdzie przetrzymywano jego kolegów i - jak podała policja - podał się za ich adwokata (stąd określenie na jego znajomych "kancelaria”). Potem w komisariacie pojawili się Andrzej A. i Paweł K. Też poszli za kratki.
Zatrzymani na komisariacie donoszą na policję
Prokuratura postawiła wszystkim zarzuty naruszenia nietykalności cielesnej policjantów, ubliżania im i wygrażania. Zdaniem śledczych, zachowywali się tak, jakby próbowali odbić zatrzymanego za uszkodzenie lusterka kolegę.
Kazimierz P. twierdzi, że nie znał wcześniej reszty chłopaków. - Więc jak mogłem któregoś z nich odbijać? - denerwuje się. Przechodził ulicą obok jakiejś grupy i przypadkiem dostał gazem w twarz. - Krzyknąłem: "Co wy k… robicie” - opowiada. Chwilę po tym siedział już w radiowozie.
Marcin W. nie przypomina sobie, żeby podawał się za adwokata. Przyszedł do komisariatu, bo sądził, że będzie mógł zabrać brata do domu. - Mam wyrok, bo kiedyś popełniłem błąd, ale teraz mam dobrą opinię - zapewnia.
Wszyscy utrzymują, że nie wszczynali awantur. Policjanci mieli ich godzinami trzymać na podłodze w kajdankach, kopać, pryskać gazem łzawiącym w twarz. Zapowiadają, że złożą doniesienie do prokuratury. Na razie są pod dozorem policji i dwa razy dziennie muszą się stawiać w komendzie. I to - jak zarządził prokurator - na trzeźwo. Inaczej grożą im ostrzejsze sankcje.
Grzegorz Hołub, zastępca komenda powiatowego policji w Świdniku uważa, że policjanci nie przesadzili używając wobec mężczyzn środków przymusu.
- Często dochodzi do sytuacji, że ktoś nie wykonuje naszych poleceń, a inne osoby próbują agresywnie interweniować w jego sprawie - mówi. - Nie zdarzyło się tylko, że przychodzili w tym celu do komisariatu.