- Kiedy dostałem odmowną decyzję, popłakałem się - mówi z wielkim trudem pan Andrzej. - Już dwa lata staram się o te pieniądze.
Kutnik ma 45 lat. Trzy lata temu zachorował na stwardnienie zanikowe boczne, czyli na tak zwany zanik mięśni. Z każdym dniem jego stan się pogarsza. Trzeba go karmić, pomagać w każdej czynności. - Jeszcze pół roku temu Andrzej ruszał rękami - opowiada zrozpaczona żona Grażyna. - Dziś palce ma bezwładne. Nie może nacisnąć nawet klawisza, żeby uruchomić wózek inwalidzki.
Wspierają go przyjaciele. Organizują zbiórki pieniędzy na leki. Ale to wszystko za mało. - Z opieki społecznej dostaję 126 zł zasiłku stałego i 155 zł opiekuńczego miesięcznie. A trzeba przecież utrzymać rodzinę. Gdybym mógł się poruszać i zarabiać, to wcale bym się nie zwracał do ZUS o rentę - dodaje z przejęciem pan Andrzej.
Choć jest ciężko chory, nie domagał się specjalnego traktowania. Złożył do ZUS wniosek o rentę i cierpliwie czekał. Okazało się jednak, że jest formalna przeszkoda. Pan Andrzej za krótko pracował w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Jego starania odrzuciła także centrala ZUS w Warszawie. W odmowie Ewa Nowakowska, wicedyrektor Departamentu Świadczeń Emerytalno-Rentowych, stwierdziła, że aby dostać świadczenie, Kutnik musiałby wykazać "szczególne okoliczności”. Czyli musiałby przekonująco uzasadnić, dlaczego miał przerwy w zatrudnieniu.
- Ta renta po prostu mu się należy - komentuje Justyna Wereszczyńska, prezes lubartowskiego stowarzyszenia charytatywnego "Niech się serce obudzi”. - Bo przepracował w swoim życiu 15 lat. Bo nie z jego winy w latach dziewięćdziesiątych Lubartów dotknęło bezrobocie. Wtedy, podobnie jak setki innych osób, stracił pracę w "Kasprzaku” i wyjechał do pracy za granicę. Pracował tam legalnie. Ale dla ZUS-u to się nie liczy.
Rzecznika ZUS w Warszawie chcieliśmy zapytać, czy jest jeszcze jakaś szansa na to, by pan Andrzej rentę jednak dostał. Niestety, biuro prasowe, które z prasą komunikuje się na piśmie, nie udzieliło nam jeszcze odpowiedzi.