We wczorajszym wydaniu pisaliśmy o gigantycznym pożarze na Greenpoincie, polskiej enklawie metropolii nowojorskiej, jaki miał wzniecić pochodzący z Lublina 59-letni Leszek K. Pod takim zarzutem został aresztowany i tak sportretowany przez amerykańskie media. Okazuje się, że są wątpliwości.
Opisują go jako człowieka poczciwego, wolnego od agresji. Najciekawsze jest jednak, co innego. Lublinianina 2 maja br., w dniu kiedy o 5:30 nad ranem wybuchł pożar, mogło w Nowym Jorku w ogóle nie być.
Małgorzata Steiner przypomina sobie, że Leszek K. pożyczył od jej męża pieniądze, bowiem miał jechać do Port Jarvis, miejscowości na granicy stanów Nowy Jork, New Jersey i Pensylwania. Do pracy. Nieruchomość nabył tam jakiś zamożny Polak i chciał dać zajęcie bezdomnemu rodakowi przy pracach porządkowo-remontowych. Żona pastora twierdzi, że odnalezienie pracodawcy Leszka K. mogłoby okazać się kluczowe dla wykazania jego niewinności.
Dodaje, że po pożarze podopieczny ich schroniska nie tylko się nie ukrywał, ale sprawiał wrażenie jakby w ogóle pożar go specjalnie nie obchodził. Czy tak by się zachowywał podpalacz?
Swoimi wątpliwościami Steinerowie podzielili się z detektywami Arson & Explosvie Squad NYPD (specoddziału nowojorskiej policji d/s podpaleń i eksplozji). Zapewne będą one weryfikowane.
Nie jest do końca jasne, jak wyglądało przyznanie się na policji Leszka K. do podpalenia. Ci co go znają mówią, że posługuje się wyjątkowo słabym angielskim.
Z kolei porucznik Thomas Kane z wydziału prasowego NYPD twierdzi, że przyznanie się nastąpiło w formie ustnej, pisemnej oraz zoastało udokumentowane audiowizualnie. Podczas przesłuchania obecny był tłumacz.
Próba dotarcia do Leszka K. w więzieniu na Rickers Island nie udała się. Koledzy z największej nowojorskiej gazety "Daily News” dowiedzieli się, że przebywa on obecnie w szpitalu i jest intensywnie odtruwany. Organizm lublinianina jest skrajnie uzależniony od alkoholu i przywrócenie mu w miarę normalnego funkcjonowania zajmie jakiś czas.
Psycholog pracujący od 18 lat w Nowym Jorku z polskimi alkoholikami, twierdzi, że takie stany wymagają szczególnej ostrożności. Działania zdeformowane nałogiem posiadają ogrniczoną wiarygodność. Dotyczy to zarówno wersji, że Leszek K. mówiąc duchownemu, że potrzebuje pieniędzy na wyjazd, istotnie potrzebował na bilet (a nie na flaszkę), ale też tego, co i jak opowiadał policjantom.
Wśród polskiej społeczności na Greenpoincie dużą popularnościa cieszy się "koncepcja”, że lublinianin mógł zostać nakłoniony do podpalenia przez właściciela nieruchomości Josha Guttmana. Zapewne nie bez wpływu na to pozostaje upowszechniona przez prasę informacja, że w 2004 roku Guttmanowi spalił się już inny wielki budynek magazynowi w dzielnicy Dumbo na Brooklynie.
Trzeba trafu, że dwa tygodnie potem, jak miasto odmówiło zgody na przerobienie go na aprtamentowiec. Temu nurtowi ulega nawet - zdaniem polskojęzycznego "Nowego Dziennika” - polski policjant z komisariatu NYPD na Greenpoincie, który suponuje, że właściciel mógł dać bezdomnemu parę dolarów za "uprzątnięcie” niewygodnych zabudowań. "Właściciel zapłaci tylko karę, a Polak pójdzie siedzieć” powiada anonimowy stróż prawa.
Wydaje się, że Leszkowi K. najpilniej, po detoksykacji, potrzebny jest dobra opieka prawna. Po pierwsze, polskiego konsulatu, bo to jego obowiązek. Po drugie, dobrego adwokata, najlepiej znającego język polski. Źle by się stało, aby Polak miał paść ofiarą nie tylko swych oryginalnych poczynań, ale też niuansów związanych z jego stanem umysłu i poziomem komunikacji ze otaczającym światem.