Mieszkańcy gminy Markuszów protestują przeciwko elektrowni wiatrowej. – Jak wójt nie ustąpi, to wyjedzie z urzędu na taczce – grozi Grzegorz Stępniak, jeden z mieszkańców.
Gmina zaciera ręce. – Moglibyśmy liczyć na około 800 tys. zł rocznie z tytułu podatków – mówi Andrzej Rozwałka, wójt Markuszowa. – Nie liczę tu zysków z umów cywilnych, jakie z inwestorem zawrą rolnicy, dzierżawiąc mu grunt pod budowę.
Część mieszkańców gminy nie podziela entuzjazmu władz. – Niektóre wiatraki będą 500 metrów od naszych zabudowań – denerwuje się Maria Pecio, sołtys Olempina. – Boimy się o nasze zdrowie. Tylko w naszej wsi pod petycją przeciwko wiatrakom podpisało się 70 osób, czyli większość mieszkańców.
Zdaniem wójta obawy są bezzasadne. – Wiatraki to przecież ekologia. Nikomu nie szkodzą. Pieniądze, które wpłyną do naszego budżetu, będzie można przeznaczyć na inwestycje. W przeciwnym razie będziemy musieli podnieść podatki – podkreśla Rozwałka.
Mieszkańców to nie przekonuje. – Wójt potrzebował łatwych pieniędzy, no i je znalazł – komentuje Grzegorz Stępniak z Kalenia. – A co z tymi, którzy są przeciwko? Kto jest dla kogo: rolnicy dla gminy, czy odwrotnie?
Stępniak zapowiada, że jeśli władze nadal nie będą słuchać mieszkańców, to ci podejmą stanowcze kroki. – Planujemy wywiezienie wójta z urzędu na taczce lub na rozrzutniku obornika, niech sam wybiera. Nie mamy innego wyjścia – tłumaczy.
– Niech wywożą. To wściekła kampania. Nic nie robimy po cichu. Wszystko odbywa się przejrzyście i zgodnie z prawem – podkreśla Rozwałka.
Żeby inwestycja w Markuszowie została zrealizowana, rada gminy musi się zgodzić na zmiany w studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego. Głosowanie – pod koniec maja. Jeśli radni opowiedzą się za zmianami, to inwestor będzie mógł ruszyć z budową, bo zgoda mieszkańców nie jest mu do niczego potrzebna.