Zapach plecionych chałek z sezamem i wąż tańczących, klaszczących mężczyzn w czarnych kapeluszach i futrzanych czapkach - tak wyglądała wtorkowa noc w wyższej szkole rabinackiej przy ul. Lubartowskiej. Chasydzi z USA, Białorusi i Izraela przywołali przedwojenne czasy założyciela jesziwy, rabina Majera Szapiro.
Wśród wielu mężczyzn, którzy modlili się i tańczyli tej nocy, jeden był szczególny. - Musi pani poznać Mattiego. Zapytam, czy zechce porozmawiać - Albert Stankowski z Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, współorganizatora uroczystości XI Ogólnoświatowego Sijum Ha-Szas, zostawia mnie przed drzwiami, bo tam kobiety wstępu nie mają.
Wraca z ubranym na czarno młodym, brodatym, mężczyzną w kapeluszu. - On najlepiej opowie, co tu się dzieje. Za rok będzie rabinem - przedstawia Stankowski i znika.
- Uczenie się Tory jest centralnym punktem dnia i życia, a reszta jest tylko dodatkiem - mówi Matti czyli Mateusz Kos (Koss). - Pracy jest dużo i ludzie się boją, że im może nie wystarczyć czasu na Torę. Dlatego Mejer Szapiro, ten, który założył tę jesziwę, opracował system - żeby się dziennie uczyć jedną dwustronicową kartkę Talmudu - Tory ustnej, ale spisanej. Świątek, piątek czy niedziela, co by się nie działo, jest godzina, w czasie której trwa nauka. I tak jest na całym świecie. Po ponad siedmiu latach taki cykl się kończy. We wtorek wypadł właśnie ten dzień i wszyscy Żydzi na całym świecie kończą się uczyć Talmudu. I zaraz zaczyna się od początku kolejny cykl.
Warszawiak, Mateusz Kos 18 maja 1985 roku jako pierwszy od 30 lat chłopiec miał swoją bar micwę. Uwiecznili to (i portrety Mateusza z Mojżeszem, nauczycielem religii) Małgorzata Niezabitowska i Tomasz Tomaszewski w swoim słynnym albumie "Żydzi polscy”.
Idę na "babiniec” - wsparty na kolumnach balkon, biegnący pod sufitem dookoła sali. Tu stoją i siedzą kobiety z dziećmi, tu mogą wchodzić mężczyźni jedynie obserwujący modlitwy. Z góry widać rzędy drewnianych krzeseł z pulpitami, w których siedzą mężczyźni w różnym wieku - od kilkuletnich chłopców po siwobrodych starców. Większość z nich pożywia się przywiezionymi z koszernej budapesztańskiej restauracji daniami. Rabini za stołem przykrytym białym obrusem też jedzą. Do góry unosi się mieszanina zapachu chałek z sezamem, panierowanego mięsa, ciasta. Na ścianie widać nieprzebrane tłumy modlących się chasydów. To łączność on-line z Madison Square Garden w Nowym Jorku. Oni także nas widzą.
W pewnym momencie kilku mężczyzn na dole zaczyna rytmicznie klaskać. Tupią i coraz większą grupą zaczynają śpiewać. "Nauka chasydzka to nic innego, jak wskazanie, że należy żyć w zachwyceniu, w pewnej zachwytu radości” - pisze Martin Buber, który zebrał opowieści chasydów. Między innymi opowiadające o Widzącym z Lublina. - Studiowanie i umiejętność znalezienia radosnych, pozytywnych stron każdej sytuacji jest tym, co utrzymało żydowską tradycję. I to właśnie łączy dzisiejsza uroczystość - przekrzykuje chasydów Miriam Gonczarska, pracująca dla Warszawskiej Gminy Wyznaniowej.
Radosny nastrój udziela się wszystkim. Choć jest dobrze po pierwszej w nocy, dookoła sali sunie wąż trzymających się pod ręce mężczyzn. Rozwiane pejsy, uśmiechy...
W nocy część chasydów pojechała do Leżajska, by tam modlić się na grobie cadyka Elimelecha. - Dusza cadyka idzie coraz wyżej i wyżej do nieba. Ale w rocznicę śmierci, schodzi na ziemię i wówczas można ją prosić o różne rzeczy i wstawiennictwo - mówi Albert Stankowski, który wraz z chasydami wybrał się do Leżajska.
Żydowskiego, Shalom Travel Service Davida Singera i Teatr NN Ośrodek Brama Grodzka