400 tys. zł zapisano w przyszłorocznym budżecie województwa lubelskiego na zakup nowych samochodów dla urzędu. I zaraz wykreślono.
- To był błąd techniczny, przy przepisywaniu - twierdzi Elżbieta Mocior, skarbnik województwa.
W tej chwili Urząd Marszałkowski dysponuje jedenastoma samochodami. Służą od kilku lat. Najwięcej pojazdów kupiono w 1999 roku. Najnowszy rok temu. W 2003 roku na remonty urzędowego taboru poszło 93 275 zł. Do 23 listopada tego roku już 120 033 zł. Zdaniem pracowników urzędu zamiast wydawać tyle pieniędzy na remonty jeżdżących ruin, lepiej byłoby kupić nowe auta.
Jednak gdyby nie beztroskie korzystanie ze służbowych aut, samochody nie miałyby aż tak dużych przebiegów. Dziennik informował o aferze z kierowcami Urzędu Marszałkowskiego, którzy jeździli niemalże non stop. Skrupułów nie mieli członkowie zarządu oraz były przewodniczący sejmiku województwa Konrad Rękas. Wykorzystywali i kierowców, i służbowe samochody. Najwięcej, bo ponad 9500 kilometrów, jeździła miesięcznie Teresa Królikowska, członek Zarządu Województwa. Kierowca wielokrotnie woził ją z Chełma, gdzie mieszka, do pracy w Lublinie. Także Rękas nie oszczędzał ani kierowcy, ani wozu. Jego kierowca miewał na koncie nawet 20-godzinne dni pracy. Zdarzały się wyjazdy kilkoma samochodami do Warszawy naraz. Mimo że na oficjalne uroczystości jechało kilka osób z urzędu, to różnice polityczne nie pozwoliły im wsiąść do jednego wozu.
Wielkich szans na poprawę komfortu jazdy zarządu na razie nie widać. - Urząd nie będzie miał nowych samochodów - ucina Elżbieta Mocior. - Pan dyrektor Biss robi wyliczenia, wnioskuje o nowe auta, ale na tym etapie takich pieniędzy w budżecie po prostu nie ma.
Zdaniem pracowników urzędu, pieniądze na nowe samochody muszą się znaleźć. Żeby można było pracować bez przeszkód, trzeba wymienić dziewięć aut. Ale kupno czterech pojazdów już poprawiłoby możliwości urzędu. - Bo przyjdzie jeździć marszałkowi na fajerce - żartuje jeden z pracowników.