W takiej sytuacji można jedno. Rączka hamulca do końca i niech się dzieje wola nieba - opowiada maszynista pośpiesznego, który staranował przyczepę.
- Niestrzeżony przejazd był nieoświetlony. Przeszkodę na torach zauważyłem dopiero z odległości około 80 metrów. Z jaką prędkością jechałem? Jakieś 70 km/h. Nie miałem żadnych szans, żeby się zatrzymać - mówi Adam Gubański, maszynista pociągu pospiesznego z Warszawy do Rzeszowa.
- W takiej sytuacji można tylko jedno. Rączka hamulca do końca i niech się dzieje wola nieba. Uciekłem do maszynowni. Huk był straszliwy. Jeszcze dochodzę do siebie.
Rozpędzony pociąg uderzył w stojącą na przejeździe przyczepę wyładowaną ziemniakami. Na szczęście nie wypadł z torów. Nikomu z ok. 60 pasażerów nic się nie stało.
Wypadek poważnie utrudnił ruch na szlaku kolejowym z Lublina do Stalowej Woli.
- Trasa była nieprzejezdna przez dwie godziny - przyznaje Stefaniuk. Feralny pociąg dotarł do celu spóźniony o ponad dwie i pół godziny. Skutki wypadku odczuło znacznie więcej osób, bo na trasie utknęły jeszcze trzy inne pociągi, którymi ludzie dojeżdżają do pracy.
Sytuację utrudniał fakt, że wypadek wydarzył się w miejscu, gdzie linia kolejowa ma tylko jeden tor. Tymczasem specjalna komisja, która zebrała się o świcie, wydała polecenie, by wymienić uszkodzoną lokomotywę.
- Musiałem nią jednak najpierw dojechać do Niedrzwicy. Wlokłem się 20 kilometrów na godzinę - opowiada Gubański.
- Dopiero na tamtejszej stacji był drugi tor, dzięki któremu można było dokonać zamiany i przepuścić oczekujące pociągi - wyjaśnia Monika Kwiecińska z Lubelskiego Zakładu Przewozów Regionalnych PKP.
Sprawę bada policja. - Zarówno kierujący traktorem, jak i maszynista pociągu byli trzeźwi - informuje Magdalena Jędrejek z lubelskiej komendy.