Dwa domy, trzy stodoły i obora spłonęły wczoraj we wsi Żuków koło Krzczonowa, 40 kilometrów od Lublina. Strażacy nie mają wątpliwości: - To było podpalenie
Pierwszy ogień pojawił się ok. godz. 7.30 rano. Zaczęła się palić stodoła niedaleko punktu skupu mleka. - Wszyscy pobiegliśmy pomóc w gaszeniu - opowiada Irena Bartnik, mieszkanka Żukowa. - Ale nie minęło kilka minut, jak zobaczyliśmy ogień w drugiej części wsi, jakieś dwieście metrów dalej.
- Serce mi zamarło. Paliło się tuż obok mojego domu - mówi Zofia Gustaw. W ogniu stanął dom i stodoła Tadeusza J. Pożar natychmiast przeniósł się na sąsiedni dom, kolejną stodołę i oborę. - Płomienie miały kilkanaście metrów wysokości - dodaje Bartnik. - Czegoś takiego w życiu nie widziałam.
Kilkanaście minut po godz. 8 na miejscu pojawili się strażacy z pobliskiego Krzczonowa. - Natychmiast wezwaliśmy wsparcie, bo nasze trzy jednostki nie dałyby rady - wyjaśnia Marian Cioczek, prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Krzczonowie. Przyjechali ochotnicy z Pamięcina, a także po dwa samochody Państwowej Straży Pożarnej z Bychawy i Lublina. Strażacy z ośmiu jednostek straży gasili pożar do godz. 11.
- Ogień miał co najmniej trzy źródła - tłumaczy st. kpt. Michał Badach z Komendy Miejskiej PSP w Lublinie. - Nie mamy wątpliwości: to było podpalenie.
Podpalacza wskazali sami mieszkańcy. - To pewnie Tadek - mówi jedna z kobiet, wskazując na Tadeusza J., którego dom palił się na początku. - Mieszkał sam, nie miał rodziny. Miał za to dużo problemów, które leczył alkoholem - dodaje kolejny sąsiad. - A jak wszyscy biegali gasząc pożar, on tylko się przyglądał.
Policja przewiozła Tadeusza J. do szpitala psychiatrycznego w lubelskich Abramowicach. - Mówiąc delikatnie, zachowywał się w sposób nieracjonalny - wyjaśnia sierż. Witold Laskowski z lubelskiej policji. - Najpierw zaczął uciekać przed funkcjonariuszami. Potem nie było z nim żadnego kontaktu. Jakby był pijany, choć nie było od niego czuć alkoholu - dodaje. Mężczyzna będzie przesłuchany dopiero wtedy, kiedy unormuje się jego stan psychiczny. Do tej pory nie przyznał się do podpalenia.
Straty byłyby prawdopodobnie mniejsze, gdyby zadziałały okoliczne hydranty. - Od 20 lat apelujemy do władz gminy o ich naprawę. Bez skutku - rozkłada ręce Jan Świtek, który mieszka obok pogorzeliska. - Hydranty były sprawdzane pół roku temu - odpowiada Marian Podsiadły, wójt Krzczonowa. - Sprawdzimy, dlaczego nie zadziałały.