Związkowcy protestowali w piątek w Lublinie: żadnych zwolnień w urzędach wojewódzkich i państwowej administracji. To może być przykrywką dla czystek.
W LUW jest zatrudnionych ok. 550 osób. W całej administracji zespolonej, agencjach, NFZ, ZUS i KRUS na terenie naszego województwa pracę ma kilka tysięcy osób. Cięcia w administracji rządowej to skutek kryzysu i zmniejszających się wpływów do kasy państwa. Trwa szlifowanie projektu ustawy. Prawdopodobnie w październiku pochyli się nad nim Rada Ministrów.
– Na spotkaniu z szefem Służby Cywilnej wskazaliśmy, że projekt jest w pewnych miejscach niezgodny z prawem – mówi Jarosław Szymczyk, dyrektor generalny Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego. Do lutego Szymczyk musi mieć gotowy plan racjonalizacji, a do końca czerwca wprowadzić go w życie. Pod groźbą nagany lub kary finansowej.
Pomysł rządu wzburzył związkowców. Na wczorajszym zebraniu delegaci lubelskiej „Solidarności” zażądali natychmiastowego przerwania prac nad projektem zwolnień. Twierdzą, że rząd wybiera najprostszą i najgorszą metodę oszczędzania czyli pozbawianie ludzi pracy. Chcą rozmawiać o pomyśle.
– Racjonalizacja może być przykrywką dla zwolnienia niewygodnych osób – nie ukrywał wczoraj wzburzenia Marian Król, szef lubelskiej „Solidarności”.
– Żadnych czystek politycznych nie będzie. Nie dopuszczam nawet takiej myśli – zapewnia Jarosław Szymczyk, dyrektor generalny Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego.
Projekt przewiduje, że zwolnieni urzędnicy dostaną odszkodowania. Na „racjonalizacji zatrudnienia” rząd chce zaoszczędzić pół miliarda złotych w przyszłym roku oraz 1,2–1,26 mld zł w następnych trzech latach.
Mogą spać spokojnie
Redukcja nie obejmie samorządowców, pracowników publicznych uczelni oraz służb mundurowych. Pracy nie stracą też osoby, które mają cztery lata do emerytury, pracownice w ciąży lub na urlopie macierzyńskim.