Uniewinniony przez ławników Jerzy K. został ponownie osądzony. Tym razem nowy, pięcioosobowy skład sądu nie miał wątpliwości, że ma do czynienia z zabójcą.
- Przecież miał na rękawach ślady krwi. Był świadek, przed którym przyznał się, że zabił - wylicza córka zamordowanego. - To była ewidentna sprawa. Ale na wyrok skazujący musieliśmy czekać aż cztery lata.
30 listopada 2002 roku w domu Jerzego K. odbywała się impreza andrzejkowa. Kilku mężczyzn piło alkohol. Potem porozchodzili się do domów. Został tylko 66-letni Tadeusz Ż. Niemal naprzeciwko domu Jerzego K. jest stacja gazu. Jerzy K. przybiegł tam wieczorem. Powiedział, że Tadeusz Ż. leży nieżywy w jego domu. Pracownik stacji poszedł z nim na miejsce. Pomyślał jednak, że Tadeusz Ż. śpi pijany i wrócił do pracy. Po kilkunastu minutach Jerzy K. znowu przybiegł. Pracownik stacji ponownie za nim poszedł. Tym razem zobaczył na piersi Tadeusza Ż. plamę krwi. Jerzy K. powiedział mu, że to on zabił.
- Będę się starał o odszkodowanie - mówi nam wówczas wytatuowany mężczyzna. - Niesłusznie siedziałem.
Utrzymywał, że nie zabił. - Popiliśmy. Jak miałem 3,2 promila, to co ja mogę pamiętać?
Mieszkańcy Polichny mówili o nim z wyraźnym strachem: Pije pod sklepem, przeklina. Kto wie, co może mu strzelić do głowy.
Zamojski wyrok został uchylony. Proces znowu ruszył, tym razem przed Sądem Okręgowym w Lublinie, gdzie uznali, że Polichna leży na obszarze jego działania.
Jerzy K. odpowiadał z wolnej stopy. Trzeba było znowu wzywać wszystkich świadków. W końcu przestał przychodzić na rozprawy. W październiku aresztowano go za utrudnianie postępowania. Na koniec procesu prokurator zażądał dla niego 15 lat więzienia. Adwokat chciał uniewinnienia. Wydany w ubiegłym tygodniu wyrok nie pozostawił wątpliwości. Jerzy K. usłyszał, że nie tylko nie będzie żadnego odszkodowania, ale też na długie lata pójdzie do więzienia.