Krzysztof M. i Jacek Z. wybrali się wczoraj wieczorem na ryby.
Kiedy nie wrócili na noc do domu, zaniepokojony ojciec Jacka postanowił sprawdzić, co ich zatrzymało. O 4 rano w domku rybackim na stawie w Brusie znalazł ciała syna i jego
kolegi. Obaj mieli przestrzelone głowy.
Nie stwierdzono w nim śladów walki ani jakiejkolwiek przemocy. Obok ciał młodych mężczyzn znaleziono natomiast czeski pistolet kalibru 9 mm i dwie łuski. Tyle też pocisków brakowało w magazynku. Uwagę policjantów zwróciły opróżnione butelki po alkoholu.
Zbigniew Betka, szef chełmskiego Ośrodka Zamiejscowego Prokuratury Okręgowej w Lublinie, zakazał wysłanemu na miejsce podwładnemu oraz policjantom jakiejkolwiek współpracy z dziennikarzami. Nakazał nawet zabrać ich z miejsca zdarzenia.
Mimo to udało nam się ustalić prawdopodobny przebieg zdarzenia. Wszystko wskazuje na to, że w domku na wyspie doszło do nieszczęśliwego wypadku. Mężczyźni mieli z sobą broń. Miała służyć do obrony przed kłusownikami. Pistolet przypadkowo wypalił, kiedy trzymał go Krzysztof M. Tak nieszczęśliwie, że kula ugodziła Jacka w czoło.
Porażony tym, że kolega zginął z jego ręki, Krzysztof przyłożył sobie czeską cezetkę do głowy i popełnił samobójstwo.
Tragicznie zmarli mężczyźni w wieku 21 i 23 lat byli studentami Akademii Rolniczej w Olsztynie i Politechniki Warszawskiej. - To byli dobrzy, grzeczni, zdolni i pomocni chłopcy - mówi o Jacku i Krzysztofie miejscowy proboszcz ks. Andrzej Tomczak. - Chociaż już studenci, to nie uchylali się od służenia do mszy. Pochodzili z dobrych rodzin.
Opinię proboszcza podzielił także wójt Konstanty Wnuczuk, który bardzo dobrze zna obie rodziny. Dla spotkanych przez nas mieszkańców to, co się stało w rybakówce, było czymś tragicznie niezrozumiałym i niczym nieuzasadnionym.
Rodziców chłopców, poza ojcem Krzysztofa, który przewoził łódką prokuratora, lekarza i policjantów z ekipy dochodzeniowo-śledczej, nie wpuszczono na wyspę. Z twarzami w dłoniach, niemi w swoim cierpieniu czekali na drugim brzegu, aż wszystkie procedury zostaną zakończone i prokurator pozwoli przeprawić łódką ułożone na noszach zwłoki synów, zawinięte w czarne, plastikowe worki. Jednej z matek, która poprosiła o rozsunięcie worka, policjanci stanowczo to odradzili. Ciała studentów zabrano do Zakładu Medycyny Sądowej w Lublinie.
- Kiedy usłyszałem, że w rybakówce znaleziono zastrzelonych chłopców, pomyślałem, że musiał tam być ktoś trzeci i że to on do nich wymierzył - mówi ks. Andrzej Tomczak. - Nie wiem, która prawda jest gorsza. Teraz pozostaje już tylko przygotować pogrzeb.
PS Personalia zmarłych zostały zmienione