Usunięciem siłą z budynku zagroził wczoraj przewodniczący Rady Miasta mieszkańcowi, który filmował obrady.
Marian Widelski, brat jednego z radnych, przyszedł wczoraj na sesję w Bełżycach - jak to miał w zwyczaju - z kamerą.
- Proszę o przedstawienie się, kto pan jest i dla kogo pan filmuje - zażądał Zbigniew Król, przewodniczący rady.
- Przecież widział mnie tu nie pierwszy raz i nie pierwszy raz chciał mnie wypędzić - komentuje Widelski. Mimo to przedstawił się i powiedział, że filmuje dla potrzeb prywatnych i do ewentualnego wykorzystania w materiałach reporterskich.
Przewodniczący stwierdził, że sesję filmować wolno, jeśli nie przeszkadza to w obradach, i że film kręcony urzędową kamerą jest dostępny na stronie internetowej Bełżyc. I zarządził głosowanie: czy Widelski może zostać, czy też nie.
Siedmiu radnych kazało kamerzyście wyjść, czterech zgodziło się, by został. Trzech nie miało zdania. - Stwierdzam, że rada nie wyraziła zgody na filmowanie naszych obrad przez osobę prywatną. Wygląda na to, że przeszkadza to w obradach - skwitował Król, po czym ogłosił 10-minutową przerwę w sesji. A Widelskiemu zagroził: - Proszę to zwijać, bo zaraz wezwę tu siły. Usuniemy pana siłą.
Wszystko to zarejestrowała kamera. Ale Król w rozmowie z nami wyparł się tych słów. - Proszę nie robić takiej nagonki na nas.
• Dlaczego przeganiacie kamerzystę?
- My nie jesteśmy tu na planie filmowym. To jest ciężka praca. A radni na widok kamery są zdekoncentrowani.
• Kamera Wielskiego ich rozprasza, a urzędowa już nie?
- Te materiały mogą być przed wyborami wykorzystane w różnych celach - stwierdza przewodniczący.
- Pan Widelski nawet nie umie powiedzieć, dlaczego filmuje - mówi radny Witold Wójtowicz, który głosował za wprowadzeniem zakazu. Dlaczego tak głosował? - Zapobiegawczo, żeby nie jątrzył. Jestem przekonany, że ten materiał nie służyłby dobru gminy.
• Ale przecież każdy ma prawo filmować sesję.
- Może i ma. Ale on nigdy nie poprosił o zgodę.
- Obrady są przecież jawne - uważa radna Danuta Kamińska. - Ja nie wstydzę się żadnego gestu, ani słowa z tej sali.
Przerwa w obradach zamiast 10 minut trwała pół godziny. Ale po jej zakończeniu kamerzysty nikt nie usunął. - Widocznie skonsultowali się z prawnikami - przypuszcza Widelski.