Jakubowice Konińskie. Po miesiącach starań i wielu odmowach prezes ZUS przyznał rentę chorej na raka Halinie Sycie.
- To była dla mnie i moich synów ostatnia deska ratunku - mówi z ulgą Halina Syta, która wczoraj otrzymała szczęśliwą wiadomość. - Gdyby i tym razem mi odmówili, to już zostałoby mi tylko czekać na śmierć. Bo ani pieniędzy na życie, ani ubezpieczenia, żeby się leczyć...
- Pani Syta otrzymała rentę zdrowotną przyznawaną w drodze wyjątku przez prezesa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych - informuje Agnieszka Orłowska z centrali ZUS w Warszawie.
Dramatyczną historię chorej kobiety opisujemy od wielu miesięcy. Pierwszy raz spotkaliśmy się z Haliną, gdy lekarze rozpoznali u niej złośliwy nowotwór. Kobieta przeszła poważną operację i radioterapię, po której lekarze orzekli, że jest całkowicie niezdolna do pracy. Do problemów zdrowotnych dołączyły bytowe; Halina samotnie wychowuje 10-letnie bliźniaki, bo jej mąż zmarł nagle 2 lata temu.
Kilkakrotnie występowała o rentę. Za każdym razem otrzymywała odpowiedź odmowną. - Nie mogę pracować, nie mam prawa do żadnych pieniędzy, to co mi pozostaje? - rozpaczała.
Na ten dramat nie pozostali obojętni nasi Czytelnicy. Pomoc rodzinie zaoferowali także dziennikarze z ogólnopolskich mediów. Dzięki temu o sprawie Haliny zrobiło się głośno w całym kraju. Wreszcie urzędnicy z centrali ZUS zaproponowali sposób rozwiązania problemu. Podpowiedzieli Halinie, by wystąpiła do prezesa ZUS o przyznanie renty zdrowotnej w drodze wyjątku. Tym razem udało się i kobieta do 2013 roku będzie otrzymywać 636 zł renty (brutto). - Pani Syta może wystąpić jeszcze o 163 zł dodatku pielęgnacyjnego - sugeruje Wojciech Andrusiewicz, rzecznik ZUS w Lublinie. I dodaje: Nami ta historia także wstrząsnęła, dlatego cieszy nas szczęśliwy finał.
Wiadomość o rencie ucieszyła również pracowników Ośrodka Pomocy Społecznej w Niemcach, dzięki którym dzieci Haliny nigdy nie chodziły głodne. - Takie dramaty nie zdarzają się codziennie. Na panią Halinę spadło w życiu tyle nieszczęść, że nie sposób było przejść obok tego obojętnie - mówi Ewa Wolny, pracownik socjalny.
Halina Syta długo nie chciała się zgodzić, byśmy opisali jej dramatyczne losy. - Wstydziłam się i nie chciałam zawracać ludziom głowy swoimi problemami - tłumaczy.
Teraz przyznaje, że było warto. - Marnie byśmy zginęli, gdyby nie pomoc, którą otrzymaliśmy po tym, jak zrobiło się o nas głośno. Dostaliśmy od ludzi wsparcie, zarówno finansowe, jak i psychicznie - mówi wzruszona Halina. - Modlimy się z dziećmi za nich każdego wieczora. Tylko w taki sposób możemy się dziś wszystkim odwdzięczyć za wielkie serce.