Przez prawie trzy lata nielegalnie ścigano gapowiczów w lubelskich autobusach. Bo kary ustaliło MPK, a nie samorząd.
- Jeśli sąd potwierdzi zarzuty NIK, że te kary były niezgodne z prawem, to ukarani gapowicze będą mogli domagać się ich anulowania - tłumaczy Ewa Wiszniowska, dyrektor lubelskiej delegatury Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - A ci, którzy już zapłacili, będą mogli żądać zwrotu pieniędzy.
Wszystko przez lukę w przepisach, która powstała w 2003 r. z chwilą, gdy miejscy radni zrezygnowali z ustalania cen biletów MPK, pozostawiając to zadanie prezesowi spółki. Uchwała nie określała też kar za jazdę na gapę. Dlatego zarząd MPK ustalił je sam. Obliczył prawidłowo, zgodnie z wzorami narzuconymi przez ministerstwo. Sęk w tym, że kary nie należą do jego kompetencji.
- Bo prawo mówi wyraźnie: wysokość opłaty dodatkowej za przejazd bez ważnego biletu powinna ustalać Rada Miasta, a nie przewoźnik - wyjaśnia Krzysztof Kępa z lubelskiej delegatury NIK. - Od sierpnia 2003 r. takiej uchwały nie było. Opłaty nakładano na pasażerów bez podstawy prawnej. Dopiero po kontroli błąd naprawiono.
NIK wyliczyła, że do listopada 2005 r. kontrolerzy bezprawnie wlepili kary na ponad 7,2 mln zł. Do czasu kontroli NIK, miejski przewoźnik ściągnął od gapowiczów ponad 1,1 mln zł. Ile osób dostało wadliwe kary, tego dokładnie nie wiadomo. Przyjmując, że opłata wynosiła 100 zł, może to być ok. 70 tys. osób.
Dyrektor lubelskiej NIK wystąpił do prezydenta miasta i prezesa MPK o przyjęcie uchwały w sprawie kar. Radni zrobili to dopiero w kwietniu ub. roku. I choć błąd naprawiono, to dzisiaj władze miasta i przewoźnik twierdzą, że nie wiedzą nic o zarzutach NIK.
- Nie mamy żadnego dokumentu na ten temat. Gdy go otrzymamy, odniesiemy się do sprawy - mówi Joanna Kapica z biura prasowego Ratusza. - Nie znam sprawy - zarzeka się Grzegorz Jasiński, prezes MPK. - Wystąpienia pokontrolne otrzymali wszyscy zainteresowani. Nie mieli uwag - twierdzi jednak Kępa.