Janusz Palikot z PO boi się prowokacji tajnych agentów i zapowiada: W biurze poselskim nie będę z nikim rozmawiał w cztery oczy. A z każdego spotkania powstanie notatka. – Nie dajmy się zwariować – ripostuje opozycja.
– Przychodzi do nas mnóstwo ludzi, trudno zweryfikować ich prawdziwe cele. Już od pewnego czasu poseł nie spotyka się w swoim biurze z klientami w cztery oczy. Teraz będziemy też sporządzali dokładne notatki: kto przyszedł, w jakiej sprawie, jak przebiegła rozmowa – tłumaczy Łukasz Piłasiewicz, współpracownik Palikota.
Polityk PO zazwyczaj przyjmuje w poniedziałki. Bezpośrednio do niego trafia garstka wyselekcjonowanych petentów. – 90 procent osób ma pytania dotyczące spraw prawnych, chcą np. żeby poseł napisał im zażalenie. Nimi zajmujemy się bez organizowania spotkania z szefem – tłumaczy Piłasiewicz.
– Nie dajmy się zwariować. Palikot ma przecież tak mocną pozycję w partii, że nic mu nie zagraża. Jest niezatapialny. Dlatego jego obsesja jest raczej udawana. Chce jak najbardziej podeptać CBA – ocenia poseł Jarosław Stawiarski (PiS). I dodaje: Ludzie przychodzą do nas, posłów, jak do konfesjonału. Często chcą się wyżalić na swoje krzywdy. Potrzebują intymności. Prowokacji nie da się wykluczyć, ale nie przesadzajmy z obawami.
Palikot nie jest pierwszy. Półtora roku temu kraj obiegła informacja o Pawle Policzkiewiczu, szefie powiatowego sanepidu w Lublinie. Dyrektor wywiesił na drzwiach gabinetu kartkę: "Rozmowy w tym pomieszczeniu są nagrywane”. Dodatkowo magnetofon rejestrował osoby dzwoniące na telefony stacjonarne do sanepidu.
– Pomysł sprawdził się. Polecam go każdemu urzędnikowi. Chyba że ktoś ma powody, by nie nagrywać – mówi Paweł Policzkiewicz. Podkreśla, że prawa nie łamie, bo nie podsłuchuje, tylko nagrywa i wszyscy o tym wiedzą.
Dyrektor wylicza zalety: – Czuję się bezpieczniej. Były niejednokrotnie awantury w sekretariacie, a jak petent zobaczył wywieszkę, emocje mu mijały. Nagrania powstrzymują pewnie przed proponowaniem łapówki. Wreszcie pamięć jest zawodna, a dzięki nagraniom nic mi nie umknie.
Policzkiewicz przypomina sobie wizytę kolegi, którego nie widział od dziesięciu lat.
– Proponował: słuchaj, może pogadamy na zewnątrz. Dziwiłem się: A czemu nie w gabinecie? I na tym spotkanie się kończyło – opowiada.
Z kolei na zapisywaniu rozmów telefonicznych korzystają inni pracownicy sanepidu. Nagranie z wyzwiskami i pogróżkami pod adresem jednego z nich trafiło już na policję. Dochodzenie w toku.