W przedświąteczny piątek chyba nigdzie nie było tak niemiło, jak w najsłodszym sklepie Lublina – Ambasadorze. Dawno niewidziana kolejka kupujących zakręcała sześć razy, a mimo to wiele osób stało na ulicy
W kolejce czekali zarówno ci, którzy wcześniej zamówili (i zadatkowali świąteczne makowce), jak i amatorzy zwykłych zakupów. Nerwy puszczały.
Ogonek
„Do kasy dochodziło się po 2 godzinach, organizacja wydawania i sprzedaży była fatalna. Większość osób była poirytowana długotrwałym oczekiwaniem w kolejce na dużo wcześniej zamówione ciasta...”– pisze Tomasz Ciszewski, który ma wiele zastrzeżeń do sklepu i jego właściciela.
Jak wynika z listu pana Ciszewskiego, zdenerwowanie kolejkowiczów sięgnęło szczytu, kiedy jedna z pań usiłowała zabrać zamówiony zakup bez kolejki. Szef sklepu uzależnił jej załatwienie od zgody oczekujących. Wtedy podniósł się protest, że to na kolejkę zwala się winę za nieudolność sprzedaży. Klientka, inwalidka, wróciła do kolejki.
– Aby przerwać dyskusję, zapytałem, kto odpowiada tu za organizację sprzedaży – relacjonuje nasz Czytelnik. – Arogancki pan odpowiedział z ręką w kieszeni, że on i czy mam do tego jakieś zastrzeżenia. Stwierdziłem, że tak – mam. Odpowiedź była dla mnie szokująca, „kierownik” wyprosił mnie za drzwi!
Pan Ciszewski poza arogancją zarzuca „kierownikowi” (de facto – właścicielowi sklepu) także łamanie przepisów sanitarnych. Kierownik chodził bez fartucha. Oczekuje też przeprosin.
Czy jest sposób
na kolejkę?
Ambasador sprzedał prawie 4 tony świątecznego ciasta. Wynik tyleż wspaniały, co gorzki. Bo na co dzień przy ladzie pusto: dwóch klientów raczej się nie spotka. Ale Ambasador ma dobre ciasta i 300 klientów z Lublina zamówiło deser pod choinkę akurat tutaj, z odbiorem 23 grudnia. Tego dnia ruszyli po ciasto wszyscy inni. A tu jedna waga, dwie ekspedientki i bez przerwy 200 osób w kolejce.
– Uprzedzaliśmy przy zamówieniach, że trzeba będzie czekać – mówią ekspedientki Ambasadora. – Mówiliśmy, że sklep będzie czynny do wydania ostatniego zamówienia. Ale to nie skutkowało, do godz. 20 kolejka była niesamowita. A pracowałyśmy do północy! Nie mogłyśmy po prostu wydawać zamówień. Tak nie wolno, każdy musi zobaczyć, jaki towar kupuje, za co płaci. Zamówienie było gwarancją zakupu konkretnego ciasta, ale ważenie, przyjmowanie pieniędzy musiało mieć miejsce.
Sprzedawczynie wspominają ten dzień jak horror.
– Wszystkim doskwierała kolejka, ale wszyscy wiedzieli, że się na to nie poradzi. Więc po co ta okropna złość? Nikogo bez kolejki nie można było obsłużyć, choć tam byli chorzy i kobieta w ciąży. Krzyki, wyzwiska, nikt nie był w stanie opanować sytuacji.
Co na to właściciel?
– Przepraszałem każdego z osobna, kiedy zamówienia trzeba było zmieniać, bo nie dowieźli nam jabłecznika. Przepraszałem, warunki są takie, jakie są, nie ma miejsca na drugą wagę i kasę – mówi Tomasz Zawadzki. – Ale nie będę przepraszał osób, które obrzucają mnie wyzwiskami i każą padać na kolana przed klientem, bo on płaci. Zostałem wezwany za ladę (nie miałem fartucha, bo tam nie jest moje miejsce), do publicznego spostponowania. Myśmy tu ciężko pracowali: panie w sklepie i osiem osób na dole. Nikt się nie lenił, trzeba było 350 blach ciasta przynieść, podzielić, zważyć, zapakować, sprzedać. Klient ma rację, jest naszym dobroczyńcą, ale nie w każdej sytuacji...
Publiczne ubliżanie nam za winy niezawinione to był szok dla mnie, dla moich pracownic i dla większości klientów. Jestem przekonany, że zostaną z nami, bo znają nas i naszą ofertę.
Podczas naszej wyjaśniającej rozmowy klientów nie brakło. Także tych, którzy byli tu w fatalny piątek.