Rowerowa Masa Krytyczna ruszyła przez lubelskie ulice, aby pokazać władzom, że rowerowa infrastruktura nie istnieje i udowodnić swoje hasło: nie tamujemy ruchu - my jesteśmy ruchem.
Najmłodszy, trzyletni Sebastian przybył na foteliku przymocowanym do rowerowego bagażnika. Pan Wiesław, cyklista od paru dziesiątków lat, tym razem zbyt chory, aby pedałować - przyszedł pieszo udzielić moralnego wsparcia rowerzystom walczącym o równe prawa na drogach.
Pan Jerzy (wiek lekkopółśredni, strój niedzielnego turysty, rower wyprawowy) na kwadrans przed godz. 13 samotnie przysiadł na brzegu fontanny, bacznie obserwując otoczenie. Naprzeciw zaczęli się gromadzić panie i panowie z Lubelskiego Towarzystwa Cyklistów i Klubu Kolarskiego Welocyped (stroje i rowery średniej lub wysokiej klasy sportowej). Rozmawiali o sprzęcie rowerowym oraz minionych i planowanych wyprawach. Na ławeczce obok przysiadł nastolatek (strój codzienny) bacznie przysłuchując się rozmowom.
Niebawem po placu zaczęli krążyć chłopcy w aerodynamicznych kaskach. Ich rowery najwyraźniej umożliwiały niezwykłe akrobacje, ale ograniczali się do zwykłego skakania po schodkach lub jeżdżenia na jednym kole. Plac zapełniał się jednośladami, nieuchronnie zbliżała się wyznaczona godzina 13., o której miała wyruszyć w miasto Masa Krytyczna.
- Ale co to właściwie jest?
W Lublinie przed miesiącem na hasło Masa Krytyczna zjawiło się ok. 60 rowerzystów. Tym razem jedni naliczyli ich dwa, a inni trzy razy więcej. Liczyć było trudno, bo rowerzyści przemieszczali się jak strumień swobodnych elektronów. Powoli jednak rozpoczynała się reakcja łańcuchowa. Co bardziej niecierpliwi zaczęli się rozglądać uważniej, wypatrując organizatora, który poprowadzi wielką masę rowerową. - Jaką mamy trasę? - próbowali dowiedzieć się rowerzyści, od lat poruszający się na jednośladach w myśl zasad kodeksu ruchu drogowego i turystyki kwalifikowanej.
- To czysta anarchia - mamrotał lekko rozbawiony całą sytuacją nastolatek. - Tu nie ma trasy, nie pojawi się nikt z chorągwią, aby stanąć na czele i prowadzić. Się po prostu zacznie jechać i ten, kto akurat będzie na początku, będzie prowadził.
Nikt chłopaka nie słuchał, bo coś takiego rozsądnym ludziom nie mieści się w głowie. Jednak dla uniknięcia przeoczenia startu, wszyscy zaczęli się powolutku przemieszczać bliżej siebie. I kilka minut po 13 ktoś odłączył się od zbitego tłumu rowerzystów.
Masa ochoczo ruszyła
Oczywiście zdarzały się nerwowe trąbienia i wyzwiska, te jednak rowerzyści zagłuszali własnymi trąbkami o mocy klaksonu tira i dzwonkami. Jedynie kierowca o urodzie włoskiego amanta próbował swoim małym zielonym samochodzikiem przebić Masę Krytyczną. Został jednak spacyfikowany. Obyło się bez ofiar.
- Jak łatwo teraz manifestować - zadumał się pan Jerzy, gdy w tłumie masy kręcił kolejne kółko na rondzie przy gmachu ZUS. - Dwadzieścia lat temu policja rozgoniłaby całe towarzystwo już na placu Litewskim. Teraz dwie godziny kręcimy się po mieście bez ładu i składu - i nic.