Kto skorzystał na społecznej kampanii „Zostań w grze”, pacjenci czy kadra medyczna? Większość chętnych na bezpłatne testy wykrywające wirusa żółtaczki typu C odeszła z kwitkiem.
Do redakcji napisał pan Dariusz. – Chciałem złożyć skargę na akcję, która zaczęła się 20 czerwca. Nazajutrz poszedłem się przebadać do szpitala dziecięcego. Przede mną była jedna osoba. Usłyszałem, że nie wiadomo, czy jeszcze są miejsca. Zdziwiony, że nie ma chętnych, a miejsc brak, czekałem. W tym czasie do rejestracji przyszły dwie kobiety i zaczęły rozmawiać z tą co stała przede mną. Okazało się, że wszystkie są pielęgniarkami. I że zdążyły się załapać na badania w ostatniej chwili, bo „wszystkie dziewczyny” już się przebadały.
Badania miały trwać przez cały ubiegły tydzień. Testy można było zrobić w dwóch miejscach: laboratorium Synevo w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym oraz jego filii w szpitalu kolejowym. – Już drugiego dnia testy się skończyły, ponieważ było duże zainteresowanie – przyznaje Anna Zinkiewicz, zastępca kierownika laboratorium w DSK. – A firma farmaceutyczna, finansująca badania w całej Polsce, dała Lublinowi za małą pulę. Po 150 miejsc na dwie placówki.
Kierownik Zinkiewicz zapewnia, że pracownicy szpitala nie korzystali z badań. – Może pojedyncze osoby – dodaje. – Lekarze mieli nawet pretensje, że nic o badaniach nie wiedzieli, a chętnie by się przebadali.
Organizatorem kampanii było Ogólnopolskie Stowarzyszenie Pomocy Chorym z w wirusem C „Prometeusze”. Katarzyna Borowska, przedstawicielka na woj. lubelskie, przyznaje, że ona również odebrała telefony od niezadowolonych osób. – Skarżyły się, że zabrakło miejsc, ponieważ dużo personelu medycznego poszło na badania. Kampania miała dotrzeć do zwykłych osób. Będziemy to wyjaśniać – obiecała.