– Do końca września chcemy wyłonić organizację, która poprowadzi Ośrodek Wczesnej Interwencji – mówi Elżbieta Kołodziej-Wnuk, zastępca prezydenta Lublina. Ośrodek będzie działał na podobnych zasadach jak izba wytrzeźwień, która w 2002 roku zniknęła z Lublina. Wtedy radni uznali ją za przeżytek.
Teraz to się zmieni. – Osoba przywieziona do ośrodka zostanie przebadana alkomatem i przez lekarza. To on zdecyduje, czy może wytrzeźwieć w ośrodku, czy też powinna trafić do szpitala – dodaje Kołodziej-Wnuk.
Czy chętni do prowadzenia ośrodka zdają sobie sprawę, co ich czeka? Byli pracownicy izby przyznają, że codzienność w takim miejscu była – mówiąc wprost – nieprzyjemna.
Bród i smród
– To była ciężka praca. W pomieszczeniach, gdzie przebywali pijani, mieszał się smród moczu, alkoholu i środków do dezynfekcji – wspomina dr Janusz Hołysz. Hołysz przez ponad dwadzieścia lat dyżurował nocami w izbie, badając przywożonych pijaków.
I dodaje: – Ludzie się różnie upijają, niektórzy bywają bardzo agresywni. Wtedy musieliśmy ich przywiązywać pasami do łóżka tak, by nie atakowali innych i sobie nie zrobili krzywdy – wyjaśnia.
Nie wszystkich udawało się upilnować. – Dwie osoby odebrały sobie u nas życie – przyznaje Antoni Kościk, wieloletni dyrektor izby wytrzeźwień. – Jeden postawił łóżko na drzwiach i powiesił się na sznurku zrobionym z prześcieradła.
Czy wystarczy miejsca?
– Przywrócenie takiego ośrodka w Lublinie to bardzo dobry pomysł – ocenia Andrzej Kargol, dyrektor izby wytrzeźwień w Zamościu. – My rocznie przyjmujemy trzy tysiące osób. Dziennie możemy przyjąć 18 klientów, kilka razy w tygodniu mamy komplety.
W Lublinie ma być podobnie. – Jednorazowo będzie mogło tam przebywać dwadzieścia osób – dodaje Elżbieta Kołodziej-Wnuk. Z opowieści byłych pracowników można jednak wnioskować, że to o wiele za mało jak na Lublin.
– W dniach popularnych imienin mieliśmy nawet 90 klientów na 60 łóżek. Bywało że o godzinie 22 odmawialiśmy milicjantom, a potem policjantom przyjęcia kolejnych osób – wspomina dr Hołysz. Wszystko przez to, że w poprzednim systemie milicja robiła akcje czyszczenia ulic. Czekali w okolicach lokali i zgarniali pijanych.
Upadek izby i nowe otwarcie
Izba przez cały czas mieściła się w baraku przy ul. Kawiej. Ośrodek miał sam się utrzymywać. – Kiedy zaczęto zamykać duże zakłady pracy, zaczęliśmy mieć coraz większe kłopoty finansowe. Ludzie nie mieli pieniędzy i nie płacili. Wcześniej bez mrugnięcia okiem wpłacali pieniądze, bo bali się swoich szefów – opowiada Antoni Kościk.
Ostatecznie, miasto stwierdziło, że nie będzie finansować izby. – To była bardzo zła decyzja, mogliśmy funkcjonować dalej – irytuje się były dyrektor "żłobka”.
Teraz Ratusz chce opłacać ośrodek wspólnie z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie. Klienci nie będą musieli płacić za pobyt. – Pod warunkiem, że zgodzą się na leczenie w ośrodku – zaznacza wiceprezydent Kołodziej-Wnuk.
Terapia ma różnić ośrodek od izby sprzed lat. – Kiedy osoba wytrzeźwieje, zajmą się nią terapeuci. Będą przekonywać, że z nałogiem warto zerwać – tłumaczy Jerzy Kuś, dyrektor miejskiego Wydziału Zdrowia i Spraw Społecznych.
Jeśli osoby mające problem z alkoholem postanowią walczyć ze swoim uzależnieniem, lekarz zdecyduje, czy powinna być to terapia zamknięta, czy mogą w tym czasie przebywać w domu.