Walory piękna, detale, panorama, ładne, mniej ładne, szorstkie, brzydkie, zapach jabłek, warzywa, zsiadłe mleko, kiszona kapusta, ogrody, działki, rzeka Czerniejówka i Bystrzyca, Stare Miasto, które otaczało mnie wyimaginowaną fosą. Dwa najważniejsze miasta w moim życiu to Lublin i Nowy Jork – rozmowa z Tadeuszem Mysłowskim, artystą, kolekcjonerem, Honorowym Obywatelem Miasta Lublin, który wraz z Ireną Hochman przekazał Muzeum Narodowemu w Lublinie kolekcję dzieł sztuki liczącą ponad 1000 obiektów.
• Tadeusz, gdybyś miał dziś spojrzeć raz jeszcze na dzieciństwo w Piotrkowie pod Lublinem, to jak widzisz to miejsce?
– Ja to nazywam jestestwo, to jest moja ojcowizna. Mój ojciec był kowalem, mama strasznie chciała, żebyśmy się wykształcili, wpłynęła na ojca, żeby zlikwidował kuźnię i w 1945 roku wyjechali do Lublina.
Miałem wtedy dwa lata. Zamieszkaliśmy na ulicy Kunickiego, obok Domu Kultury Kolejarz. Jak trochę podrosłem, mama zapisała mnie na ognisko plastyczne. To były te początki.
• Co wziąłeś od ojca?
– Ojciec był kowalem, a to jest boski zawód. Od ojca wziąłem siłę przetrwania. Obojętnie gdzie bym się nie znalazł, to sobie dam radę. Urodziłem się z siłą kowala.
• A od mamy?
– Przeczytam ci słowa, które napisał mój przyjaciel dr Szymon Bojko, jego pamięci zadedykowaliśmy z Ireną Hochman wystawę „Oblicza plakatu” w Muzeum Narodowym w Lublinie: „Jeśli od ojca przejął fizyczność i zręczność rąk, precyzyjne oko, to matce zawdzięcza dotyk wyobraźni twórczego instynktu”.
• W maju obchodziłeś 80 urodziny?
– To także 50 lat razem z Ireną Hochman, 50 lat pasji, nieustannej aktywności. Wyobraź sobie, że Atlantyk przemierzyłem 70 razy. W takim momencie życia rozważamy naszą przeszłość, wspominamy miejsca, miasta, ludzi i chwile. Dziś, po 80 latach, zdaję sobie sprawę, jak ważnym i centralnym miejscem jest dla mnie Lublin. Razem z żoną Ireną Hochman zdecydowałem się przekazać większą część naszych zbiorów ukochanemu miastu. Realizuję mój „American Dream”.
• Gdzie poznałeś Irenę Hochman, swoją muzę, a później żonę?
– W 1965 roku w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, na rogu w barze. Na początku sympatyzowaliśmy, z czasem miłość zawiązywała się silniej i silniej. W 1968 roku Irena musi opuścić Polskę. Ja tym czasie robię dyplom z wyróżnieniem w Krakowie, na moim dyplomie byli między innymi Jerzy Nowosielski i Tadeusz Kantor. A wracając do naszej miłości, moi rodzice nie wiedzieli, że się pobieramy, w czasie ślubu w Stanach bardzo pomagał mi brat Ireny, Michał Hochman.
• Wyjeżdżasz do Paryża.
– Mam wystawę w słynnej galerii Lambert, sześć wywiadów w paryskich gazetach, potem nie chcą mi przedłużyć wizy, dostaję od Ireny bilet do Stanów w jedną stronę, „frunę” przez Atlantyk w niewiadome. Irena ma rodzinę, ja jestem sam.
• Tak zaczął się twój „American Dream”. Twoje prace są kolejno eksponowane w 80 muzeach świata. Pracownia w Nowym Jorku zasłynąłeś także z tego, że trzymałeś tam model Rolls-Royce'a z lat 60 tych, bo samochód był dziełem sztuki. Jak z tej światowej perspektywy widzisz Lublin?
– Pozwól, że sięgnę do zapisków i notatek. To domy i ulice, które wywiozłem do Krakowa, Łodzi, Paryża i Nowego Jorku. Walory piękna, detale, panorama, ładne, mniej ładne, szorstkie, brzydkie, zapach jabłek, warzywa, zsiadłe mleko, kiszona kapusta, ogrody, działki, rzeka Czerniejówka i Bystrzyca, Stare Miasto, które otaczało mnie wyimaginowaną fosą. Dwa najważniejsze miasta w moim życiu to Lublin i Nowy Jork. Mondrian, którego twórczość bardzo cenię napisał: „Tam, gdzie mieszkasz należysz do tego miejsca, a kiedy czujesz, że jakieś miejsce jest ci najbliższe, powinieneś stać się jego częścią”.
• Chciałbym zatrzymać się przy pięknej fotografii z 1967 roku, na której sportretował ciebie i Irenę Ryszard Marun. W spojrzeniu Ireny jest uważność i czułość. Czy dziś wasza miłość jest jeszcze mocniejsza?
– Odchodziliśmy i wracaliśmy do siebie. Rozłąka czyniła nas silniejszymi. Trudno mi o tym mówić, bo są to sprawy bardzo intymne. O naszej rozłące i rozłące w ogóle niesamowity tekst napisał ks. Ryszard Winiarski przy okazji mojej instalacji „Shrine” na terenie Państwowego Muzeum na Majdanku.
• Byłem na twojej instalacji, czytałem tekst. Pisze ks. Ryszard, że poślubić Polkę żydowskiego pochodzenia w końcu lat 60. tych XX wieku wymagało odwagi. Pisze, że podążałeś siłą miłości za kobietą swojego życia, pisze o waszym z Ireną rozstaniu...
– Tak, napisał jeszcze ks. Winiarski, że oboje pozostawaliśmy w duchowej więzi, oboje mocniejsi. Dziś znów jesteśmy razem. Silniejsi przez rozłąkę. Ale chciałbym przeczytać ci fragment tekstu, przy okazji mojej wystawy w Muzeum Czartoryskich, który napisała dr Dorota Folga Januszewska.
• No to czytamy.
– Posłuchaj: „Tadeusz Mysłowski w pochodzie mistrzów podąża ostatni, idzie tyłem pod górę, widok ma wspaniały. Przed nim, u stóp, właściwie za nim rozciągają się wielkie panoramy myśli, obrazów, dokonań […] Mondrian łypie zza rogu New York Avenue, pozdrawiając Tadeusza Żeglarza”.
• Dopłynąłeś do portu, który nazywa się Lublin?
– Tak, jesteśmy z Ireną szczęśliwi, że nasza kolekcja ma swój dom w Muzeum Narodowym w Lublinie. To nasza decyzja, ale to duża zasługa Katarzyny Mieczkowskiej, dyrektor Muzeum Narodowego, która jest niesamowicie inteligentna, jest wizjonerką i z nią muzeum dojdzie daleko. Zrobiła wszystko, żeby nasza kolekcja dzieł sztuki znalazła się w Lublinie. Dziękuję.
To, że zainwestowaliśmy z Ireną w Lublin, to najlepsze co mogliśmy zrobić. Mam drzwi otwarte. To, co już się stało, jest bezcenne. Mój dorobek ma swój dom. Cieszę się, że tu mieszkam, że to jest moje miejsce i że jestem 80 years young. I cały czas chcę, żeby to, co niemożliwe, było możliwe. Tylko trzeba poczekać. Ludzie nie potrafią poczekać. Ja czekam.
Prezentowane na wystawie plakaty stanowią część kolekcji sztuki współczesnej zebranej przez Irenę Hochman i Tadeusza Mysłowskiego – wywodzących się z Lublina marszandki i artysty, którzy swoje życie związali z Nowym Jorkiem. Obiekty, nazywane przez Tadeusza Mysłowskiego kwiatami ulicy, pochodzą przede wszystkim z przypadających na lata 60. ubiegłego wieku czasów studiów artysty w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Stanowią interesujący dokument epoki, w który wpisuje się fenomen tak zwanej polskiej szkoły plakatu. Kolejny etap budowania zbioru zainicjował wyjazd do Nowego Jorku w 1970 roku. Ulice polskich miast, zapamiętane jako „galeria” zapewniająca stałą obecność sztuki w codziennym życiu niezależnie od statusu społecznego, zastąpiły wizyty w galeriach sztuki i muzeach, do dziś pozostające jednym z rytuałów osobistego doświadczania miasta przez Kolekcjonerów.
(Więcej na: zamek-lublin.pl)