Cztery lata temu wyjechał do Włoch z nadzieją na lepsze życie. Do rodziny nie odezwał się ani razu ani razu. Oszukany i wykorzystany wrócił kilka dni temu.
- Nie odzywałem się, bo było mi wstyd - przyznaje Ryszard Pawlik. - Jechałem po lepsze życie, dla mnie i dla rodziny. Włoska rzeczywistość okazała się całkiem inna.
Pawlik pojechał w okolice miejscowości Cosenza, w regionie Kalabria. Nie znał włoskiego. - Miałem mieć pewną pracę za 35 euro na dzień - tłumaczy. - Na miejscu dowiedziałem się, że z pracy nic nie wyszło.
Pan Ryszard trafił więc do punktu skupu złomu, gdzie pracował przez cztery miesiące. - Do dziś nie dostałem pieniędzy za połowę tego czasu - przyznaje.
Potem zatrudnił się przy wycince drzew. - Mieszkałem w fatalnych warunkach, w baraku w środku lasu. Robota miała być ciężka, ale dobrze płatna. Była, ale przez pierwsze tygodnie. Za następne trzy miesiące nie dostałem ani euro.
I tak ciągle. - Oszukał mnie nawet ksiądz, któremu pomagałem przy budowie kościoła - podkreśla Pawlik. - We Włoszech każdy chce tylko wykorzystać pracowników ze Wschodu. Nie tylko włoscy pracodawcy, ale nawet Polacy, którzy pośredniczą w zatrudnieniu.
W lipcu zeszłego roku włoska policja rozbiła dwa obozy w okolicach Bari i Foggi. Karabinierzy uwolnili 119 przetrzymywanych tam osób, głównie Polaków.
Cztery miesiące później w Lublinie policjanci zatrzymali przywódcę międzynarodowej grupy przestępczej. Sprzedawali Polaków do włoskich obozów pracy. Łącznie w tej sprawie zatrzymano do tej pory prawie 60 osób, także z Lubelszczyzny. Na ich działalności mogło ucierpieć ponad tysiąc osób z całej Polski.
- Dobrze, że mężczyzna poszukiwany przez nas nie był wśród nich - podkreśla Dariusz Szkodziński, zastępca komendanta powiatowego we Włodawie. - Nazwisko pana Pawlika w ciągu kilku dni zostanie usunięte z listy zaginionych.