– Jesteśmy szantażowani i zastraszani – skarżą się przedsiębiorcy ze Świdnika i proszą o pomoc Krzysztofa Rutkowskiego. Ten krytykuje zajmujących się sprawą policjantów. Mundurowi nie zostawiają jednak na tych zarzutach suchej nitki.
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
– Na miejscu komendanta spaliłbym się ze wstydu, że mając takie dowody nie zatrzymałem sprawców – grzmiał podczas środowej konferencji prasowej Krzysztof Rutkowski. Prezentował przy tym wieniec pogrzebowy, który szantażyści mieli zostawić bratu i jednocześnie wspólnikowi Małgorzaty Pokrop – właścicielki hurtowni budowlanej.
O sprawie pisaliśmy w środowym Dzienniku Wschodnim. Wieniec ozdobiono szarfą z hasłem „Od przyjaciół z Warszawy”. W nocy z 7 na 8 lutego ktoś zostawił go przed domem brata pani Małgorzaty. Parę dni wcześniej nieznani sprawy wybili szyby w dwóch mercedesach zaparkowanych przed jej domem w Świdniku.
– Dzień później mój partner dostał SMS-a z informacją, że to dopiero początek. Przed domem brata ustawiono również znicze – zgłosiliśmy sprawę na policję – mówi poszkodowana.
Zdaniem Małgorzaty Pokrop i jej partnera Tomasza Snopka (są razem w życiu i w biznesie – red.), policjanci działają w tej sprawie zbyt wolno i nieskutecznie. Poprosili więc o pomoc Krzysztofa Rutkowskiego, właściciela firmy detektywistycznej. Ten przekonuje, że wraz ze swoimi klientami wytypowali potencjalnych sprawców i przekazali dowody policji.
– Powinno już dojść do zatrzymania – ocenia Rutkowski. – Wcześniej policjanci nie zabezpieczyli właściwie dowodów. Działają wolno, mało dynamicznie. Jeśli policja nic nie zrobi, to sami doprowadzimy do zatrzymania szantażystów.
Adresaci pogróżek nie chcą mówić o swoich podejrzeniach. Nie zdradzają też, dlaczego ktoś miałby im grozić. Twierdzą jedynie, że ma to podłoże „obyczajowo-biznesowe”.
Sprawę wyjaśniają policjanci ze Świdnika pod nadzorem kolegów z komendy wojewódzkiej. Postępowanie wszczęto 8 lutego. Właściciele zniszczonych aut powiadomili mundurowych o incydencie. Starty wyceniono na ok. 20 tys. zł. W zawiadomieniu nie wspomniano o pogróżkach.
– Policjanci podejrzewali, że może to być coś więcej niż chuligański wybryk. Ponownie wezwali i przesłuchali pokrzywdzoną – wyjaśnia nadkom. Renata Laszczka-Rusek, rzecznik prasowy lubelskiej policji. – Dopiero wtedy kobieta przyznała się do otrzymywania pogróżek.
W sprawie przesłuchano kolejnych świadków, w tym brata pokrzywdzonej, który dostał wieniec pogrzebowy. Mundurowi zapewniają również, że zabezpieczyli „wszystkie potrzebne dowody”.
– Informacje przekazane nam przez pana Rutkowskiego nie były nowe i nie przyniosły jakiegokolwiek przełomu – dodaje nadkom. Laszczka-Rusek. – Prowadzimy w tej sprawie cały szereg czynności operacyjnych. Konferencja prasowa nie wystarczy, by postawić komukolwiek zarzuty.
Mundurowi dodają, że jeśli adresaci pogróżek czują się zagrożeni, mogą wystąpić o policyjną ochronę.