Krzysztof Ch. dostał trzyletni zakaz wykonywania zawodu lekarza. To najbardziej dolegliwa część wyroku za to, że nienależycie zajął się umierającym pacjentem.
- Ten wyrok to dla mnie żadna satysfakcja, dziecka mi to już nie wróci - mówi Danuta Kelner, matka Łukasza. Jej syn zmarł na dyżurze Krzysztofa Ch. - Ale chciałabym, żeby on już nigdy nie był lekarzem. Jeśli nie będzie surowej kary, to takie przypadki będą się powtarzać.
O dramacie rodziny Kelnerów ze Starachowic po raz pierwszy napisaliśmy kilka dni po śmierci Łukasza. 22-letni wówczas chłopak zatrudnił się w firmie sprzedającej maskotki. 8 sierpnia 2005 roku przyjechał do Puław, żeby podpatrywać, jak pracują doświadczeni sprzedawcy. Bus z akwizytorami zatrzymał się obok stacji benzynowej przy ul. Kazimierskiej. Łukasz wysiadł z samochodu. Nagle upadł na betonową posadzkę. Lekarz z pogotowia dał mu dwa zastrzyki. Karetka zawiozła Łukasza do izby przyjęć puławskiego szpitala. Tego dnia dyżur miał Krzysztof Ch. Kazał położyć nieprzytomnego pacjenta na łóżku. Chorym niewiele kto się zajmował. W karcie napisano, że chłopak miał napad epilepsji i dostał relanium.
Wieczorem do szpitala przyjechała rodzina Łukasza. Matka zobaczyła, że jej syn leży w ubraniu na szpitalnym łóżku. Nie dawał znaków życia. Dopiero wtedy zjawił się lekarz. Ale na uratowanie Łukasza było już za późno. Sekcja zwłok wykazała, że miał złamaną kość czaszki, a przyczyną śmierci był krwiak nadtwardówkowy.
Lekarz twierdził, że pacjentem zajmował się właściwie. - Był przy badaniu przekręcany na wszystkie strony - tłumaczył nam. - Zachowywał się, jak po napadzie padaczkowym.
Krzysztof Ch. złożył już zapowiedź apelacji. Sprawą zajmie się więc sąd drugiej instancji.