Jak powiemy "nie”, to Polska zafunduje sobie próżnię gospodarczą - tak do głosowania za Unią Europejską przekonywał wczoraj mieszkańców Rybczewic prezydent Aleksander Kwaśniewski. Na spotkanie z głową państwa przybyło około tysiąca rolników.
- Moja wizyta u was to pewnego rodzaju podróż sentymentalna - zaczął prezydent. - W latach 70. często tu przyjeżdżałem. W towarzystwie żony, której siostra pracowała w tutejszym ośrodku zdrowia - wyjaśnił.
Resztę wystąpienia Kwaśniewski poświęcił kwestiom związanym z Unią Europejską. - Witam zwolenników UE. Ale także przeciwników. Szczególnie tych, którzy rozwiesili ten transparent z muchomorem (widniał na nim napis "UE NIE” - red.).
Prezydent przekonywał jednak dalej. - Obojętnie, jak w referendum będziemy głosować. Ale powinniśmy wziąć w nim udział. To nasz obywatelski obowiązek.
Zdaniem Kwaśniewskiego Polska wchodzi do unii na najkorzystniejszych warunkach. - Ci, którzy twierdzą, iż możemy poczekać i za kilka lat wynegocjować jeszcze lepsze warunki, są w błędzie.
- Niezły jest. Mówi już pół godziny. I wszystko z głowy - komentowali między sobą młodzi ludzie.
Kwaśniewski zapewnił, że Lubelszczyzna najwięcej zyska na wejściu do unii. - Tak było z najbiedniejszymi regionami, np. w Grecji i Portugalii.
Po prezydencie głos zabrali m.in. szef PSL Jarosław Kalinowski i Lech Nikolski, minister odpowiedzialny za referendum. Rolnicy, którzy przysłuchiwali się wystąpieniom, mieli wiele wątpliwości. Liczyli na dyskusję z prezydentem. Tymczasem mogli mu zdać jedynie trzy pytania. - Unia nas zniewoli. Jak do niej wejdziemy, to ok. 80 proc. gospodarstw padnie - denerwował się Krzysztof Jarocki. - Zniewolenie? To słowo w ogóle nie ma sensu - odpierał ataki prezydent Kwaśniewski. - Kłamstwo. Żadne gospodarstwa nie upadną - dodał minister Kalinowski.
Po pytaniach prezydent Kwaśniewski na chwilę wmieszał się w tłum. Były pozdrowienia, uściski dłoni. Następnie wsiadł w BMW i pojechał do miejscowej szkoły, gdzie otworzył pracownię komputerową. Na koniec wizyty pojawił się w ośrodku zdrowia - w tym samym, gdzie przed laty pracowała siostra jego żony. Stąd w kolumnie samochodów ruszył do Świdnika i odleciał do Warszawy.