Mamy pracę, więcej zarabiamy i wydajemy. Mieszkamy w nowych mieszkaniach. Zaczęło się nam powodzić. A dokładniej niektórym z nas.
– W ciągu kilku miesięcy zatrudniliśmy w Lublinie ponad 20 osób – zdradza Piotr Kozakow, dyrektor zarządzający Bizerby, spółki-córki niemieckiej firmy. – Lubelszczyzna to region ludzi wykształconych. Ale zarabia się tu mniej.
Od początku roku przeciętna płaca w sektorze publicznym wynosiła prawie 2,7 tys. zł i była o ponad 4 proc. wyższa niż rok wcześniej. W sektorze prywatnym – 1,8 tys. zł – wzrost o 2,7 proc. Lepsze zarobki to dobra wróżba dla handlowców. W 2005 roku o 30 proc. wzrosła sprzedaż detaliczna paliw, mebli, sprzętu RTV i AGD. Ale żywności i napojów już nie. – Ludzie wciąż żyją oszczędnie – mówi Grażyna Fiuk, kierownik sklepu spożywczego w LSM. – Ale są i tacy, którzy kupują markowe wina, droższe wędliny. To zazwyczaj ludzie po trzydziestce. Stać ich na luksus.
– A u nas jest mniej klientek – mówi Leonarda Łaniewska z Salonu Łaniewski. – Może ludzie wydają pieniądze na coś innego?...
Na przykład na kupno mieszkania. W tym roku na Lubelszczyźnie oddano do użytku prawie 3,5 tys. mieszkań, czyli o 37 proc. więcej niż rok wcześniej. – Jest ruch – przyznaje Joanna Gospodarek z Biura Guzowski-Gozdecki w Lublinie. – Ale sprzedają się podobne mieszkania, jak w ubiegłych latach. Transakcje za milion? No, nie. Przede wszystkim za 120–140 tys. zł. Bardzo często w całości na kredyt.
Kto kupuje? Także młodzi. Wykształceni. Mający pracę, która pozwala im wziąć kredyt na wiele lat. Ta grupa, zdaniem ekspertów, napędza koniunkturę na rynku. – Ja się nie martwię o klientów – mówi Andrzej Kokoryka, właściciel nowo otwartego Fit Klubu w Lublinie, w którym można zagrać w modnego na świecie squasha. – To nie jest tani sport, ale ma już fanów w naszym mieście. Przychodzą do nas ci, którzy dobrze zarabiają i stawiają na jakość życia.
– Mamy klientów, którzy latają do Portugalii, Meksyku, na Dominikanę – potwierdza Aleksandra Zdanowicz z lubelskiego Orbisu. – Nie ma wśród nich emerytów, rzadko duże rodziny. To wąska grupa.
– Podjeżdżają nowymi, coraz lepszymi, samochodami – opowiada Waldek, „dziki” parkingowy w centrum miasta. – Ostatnio jeden młody gość podjechał mercedesem 500. Rzucił mi pod nogi 20 groszy. Wziąłem, bo z czegoś trzeba żyć.