Niektórym nie wystarcza już sama pamięć o zmarłym, są tacy co potrzebują namacalnej pamiątki po nim. A jeśli do tego będzie piękna i drogocenna, jeszcze lepiej. Nic dziwnego, że coraz większą popularność zyskuje przetwarzanie zmarłych w diamenty. W Polsce pierwszy krok zrobił zakład pogrzebowy Klepsydra w Łodzi.
Mecenas Jerzy Kiełbowicz, prezes Regionalnego Stowarzyszenia Zwolenników Kremacji w Lublinie, uważa, że nie ma w się czym gorszyć. – Polskie prawo dopuszcza podział prochów, więc jeśli w testamencie zostanie zawarte takie życzenie, nie widzę przeszkód.
Jednak nawet wśród osób zajmujących się pochówkiem, zdania są podzielone. – Kremacja jest coraz popularniejsza. Jeśli dostaniemy zlecenie na „diament pamięci”, skontaktujemy się z amerykańską firmą i spełnimy wolę rodziny – mówi Dariusz Radko, kierownik Biura Obsługi Klienta z firmy Styks.
– Według mnie byłby to rodzaj profanacji – ripostuje Marta Woźna, współwłaścicielka Animusa, najstarszego zakładu pogrzebowego w Lublinie.
Jak powstaje diament? Po spaleniu zwłok w krematorium oddziela się jedną dwunastą część prochów. Reszta trafia do urny i zostaje pochowana. Prochy wraz z kopią dowodu tożsamości i oryginałem aktu zgonu zostają wysłane do Ameryki. Specjalistyczna firma wydziela z nich węgiel i przekształca go w grafit. W specjalnej prasie i bardzo wysokiej temperaturze z grafitu robi się diament. Można zamówić sobie kolor: żółty, zielony lub różowy.
– Diament zostaje przesłany do Antwerpii, gdzie po oszlifowaniu zostaje oprawiony wedle życzenia rodziny zmarłego. Na przykład w pierścionek lub wisiorek. Dodatkowo można sobie zamówić inskrypcję wyrytą zimnym laserem. Diament pamięci dostaje także certyfikat – dodaje Dawidowicz.
W zależności od rodzaju szlifu, wagi i rodzaju oprawy unikatowy klejnot będzie kosztował od czterech do dwudziestu tysięcy euro. Czeka się na niego do sześciu miesięcy.