Danuta Żywiec poprosiła ministra sprawiedliwości o wznowienie postępowania w sprawie tragicznej śmierci jej męża. Trzy lata temu pijany poseł rozbił się swoim autem na drzewie pod Puławami.
– Chcę wyjaśnić do końca, jak zginął – mówi wdowa. – Mąż nie prowadził samochodu. A ten, kto z nim jechał, zostawił go umierającego na drodze.
Był lipiec 2003 roku. Józef Żywiec bawił się na suto zakrapianych imieninach u Czesława Bickiego, działacza puławskiego SLD. Posłowi towarzyszyła czwórka znajomych z Samoobrony: Izabela Błońska, Lidia Kowalczyk, Zofia Grabczan i Zbigniew Mirosław, który kierował samochodem posła. W takim samym składzie wszyscy wyjechali z domku myśliwskiego w Kolonii Góra Puławska.
Za kierownicą siedział wówczas Zbigniew Mirosław. Ale świadkowie utrzymywali, że tuż po wyjeździe pijany poseł (2,6 prom. alkoholu we krwi) kazał im wysiąść z auta. Sam usiadł
za kierownicą i odjechał. Na ostrym zakręcie i przy prędkości ok. 90 km/h jego volkswagen passat roztrzaskał się o drzewo. Zwłoki posła znaleziono obok otwartego samochodu.
Wszczęto postępowanie, które miało wyjaśnić, czy poseł jechał sam, czy też byli z nim w samochodzie pasażerowie, którzy po wypadku przestraszyli się i uciekli. Ale prokurator umorzył śledztwo, uznając, że Żywiec jechał sam.
– Prokuratura prowadziła śledztwo tak, jakby nie chciała dociec prawdy – oskarża dziś Danuta Żywiec. – Zgłaszałam wnioski, które prokurator natychmiast odrzucał.
O jakie wnioski chodzi? O zażądanie billingów rozmów telefonicznych partyjnych kolegów Żywca, z którymi był na przyjęciu. O wykonanie obdukcji tych osób, aby stwierdzić, czy nie byli w aucie w chwili wypadku. Obdukcje wprawdzie wykonano, ale kilkanaście dni po zdarzeniu.
– Prosiłam też o ekspertyzę, czy mąż miał zapięte pasy bezpieczeństwa – wylicza dalej żona posła. – Następnego dnia okazało się, że auto zostało tak pocięte przez specjalistów, że nie można było ustalić niczego.
Wdowa ma żal do prokuratury, że nie zastanowił jej znaczny upływ czasu między wyjazdem z imienin a śmiercią męża. Z zeznań uczestników imprezy wynika, że auto posła odjechało spod domku myśliwskiego kilka minut
po godz. 21. Policję poinformowano o wypadku o godz. 22.08. Co działo się w tym czasie – przecież Żywiec zginął kilkaset metrów od miejsca imieninowej biesiady. Nie mógł takiego odcinka drogi pokonywać niemal przez godzinę.
– Zaraz po tragedii policjant spisał notatkę, w której czytamy, że nie znaleziono kluczyków od samochodu. Jeśli mąż zginał w wypadku, a jechał sam autem, to nie mógł ich wyciągnąć ze stacyjki i schować – zauważa wdowa.