- Słuchaj, tu jest wszystko, nigdzie się stąd nie ruszam. Już sobie kupiłam bransoletkę, a jeszcze wszystkiego nie obejrzałam – takie relacje telefoniczne słychać na lubelskim Starym Mieście, gdzie już trwa trzydniowy festiwal. Stoisk jest mniej niż przed laty ale atmosferę jarmarkową tworzą kupujący i turyści
W piątek zaczął się w Lublinie Jarmark Jagielloński. To okazja do spotkania się z tradycją i kulturą ludową na różnych płaszczyznach – od handlowej, przez kulturalną po warsztatową. Można zrobić zakupy, pójść na koncert albo nauczyć się mnóstwa ciekawych rzeczy od mistrzów wielu specjalności. Tegoroczna edycja poświęcona jest muzyce. Dlatego słychać okaryny, instrumenty perkusyjne i pająka, który wisi w Bramie Krakowskiej.
W tym roku stoiska stoją na placu Łokietka i na staromiejskich uliczkach. Obowiązkowa trasa jest znana od lat: Bramowa, Grodzka, Archidiakońska, Złota i Rynek. Pandemiczne obostrzenia rozstawiły stoiska na większe odległości, nawet gdy tworzy się kolejka przy wyrobach kutych, to nie koliduje ona z kolejką do wyrobów glinianych.
- Zachwycił mnie kolor. Będzie leżała na stole. Mamy dom urządzony eklektycznie, ale dużo jest nowoczesności, tak w stylu nowojorskim. Serweta to świetnie przełamie – mówi klientka, która zdecydowała się na zakup u pani Magdaleny Papakul, która głównie zajmuje się tkaniem tradycyjnych podlaskich narzut i bieżników, ale na jarmark przywiozła też serwety i serwetki.
- To mam nie przypinać? Pakujemy? – dopytywała artystka wyraźnie zadowolona z pierwszych klientów i tego, że delikatna ozdoba nie musi wracać na ekspozycję.
- Jesteśmy z okolic Torunia, pierwszy raz na jarmarku, akurat tak się złożyło. Serweta to drugi zakup, wcześniej przed Ratuszem kupiliśmy kuty uchwyt na flagę, który zamontujemy na domu – mówią klienci. Na początku nie chcieli podać swoich imion, ale w końcu ze śmiechem się przedstawiają, że pani ma na imię Grażyna, a pan... Janusz. I, zapewniają, że tak jest naprawdę.
- Trudno mi ocenić ile czasu trwa zrobienie takiej serwety. Zajmujemy się głównie tkactwem, więc takie rzeczy powstają w międzyczasie – mówi Magdalena Papakul, która jest trzecim pokoleniem twórców ludowych. Jej córka też przejęła rodzinną tradycję i tka na krosnach ręcznych według starych, rodzinnych wzorów.
Na stoisku można wydać 5 złotych, a najwyższą ceną jest 1200 zł.
***
Porady żeby używać lakieru do włosów towarzyszą zachwytom nad suchymi bukietami, a głównie nad wiankami. Charakterystyczny zapach suszonych roślin unosi się wokół stoiska gdzie już za 10 złotych można kupić słomiane ozdoby a za 30 zł wianki i kompozycje do powieszenia na ścianę.
- Kolorystykę konsultuję z córką, która ma zmysł artystyczny. Najlepszy dowód, że jej ogród warzywny wygrał konkurs na najpiękniejszy ogród i balkon w powiecie lubartowskim. Jak komisja przyszła to aż stanęła z wrażenia, bo akurat cebula cukrowa się w tym roku udała jak nigdy i te białe cebule się pięknie, równiutko prezentowały – opowiada pani Janina Wadowska, która robi ozdoby ze słomy i roślin ozdobnych.
Słomiane ozdoby oferowane przez panią Janinę są na choinkę, bo domeną Jarmarku Jagiellońskiego jest to, że w środku sierpnia można kupić szopkę (piękne są malutkie, w których słomiany Jezusek ma żłóbek z połówki łupiny włoskiego orzecha) albo słomianego bałwanka. Są też pisanki i serwetki do koszyczka na święconkę. Letnie haftowane bluzki i wełniane czapki też.
Nie ma jarmarku bez Kury. Kura w tym roku osiadła na placu Po farze i służy jako tło do obowiązkowego selfie.
- Moim zdaniem to nie jest kura tylko kogut. Wszyscy mówią, że kura, niech im będzie ale to kogut. Jestem hodowcą, mam kury to wiem. Ma za dużą grzywkę jak na kurę – uważa pan Stanisław, który pracuje w firmie ochroniarskiej i cały piątek, i noc z piątku na sobotę spędzi na placu pilnując porządku.
Głównie dyskutuje z osobami, które chcą się wdrapać na podest koło Kury a nawet negocjują włażenie na samą Kurę. I bynajmniej nie są to dzieci ani nastolatki.
Pan Stanisław jeśli trzeba pomaga i robi zdjęcia. Wczoraj dwóm paniom, które przyszły z wnukiem jednej z nich.
- Nie można teraz pójść do filharmonii czy do teatru, bo obostrzenia. Wykorzystałyśmy piękną pogodę i umówiły na spotkanie. Przy okazji zobaczymy jarmark – mówi pani Regina, która od wielu lat przychodzi na Jarmark Jagielloński. Podobnie jak jej znajoma, pani Henryka. Pytane jak oceniają tegoroczne wydarzenie mówią, że brakuje im spożywczych stoisk. Wspominają pyszne chleby. Zauważają, że jest mniej stoisk niż to bywało przed laty, kiedy na Starym Mieście był zbity tłum ludzi.
Ale już pierwsze zakupy zrobiły. Julek, wnuk pani Henryki na stoisku jednego z artystów oferujących rzeźby z drewna wybrał sobie jemiołuszkę. Cena 35 zł. Jemiołuszka wyjedzie z Julkiem do Warszawy i pewnie będzie pamiątką z wakacji u babci, bo to specjalne lato. – Od września idę do szkoły – mówi chłopiec.
***
Stoiska z jedzeniem są na Starym Mieście ale to oferta poza propozycją Jarmarku Jagiellońskiego.
Na deptaku i na staromiejskich uliczkach handlują nie tylko rzemieślnicy i artyści. Jeśli chce się mieć pewność, że kupujemy od osób zaproszonych przez Warsztaty Kultury, wystarczy sprawdzić oznakowanie stoiska. Wszystkie jarmarkowe są oznaczone, widnieją na mapie towarzyszącej wydarzeniu (do odebrania w punktach informacyjnych) a rzemieślnicy i twórcy mają identyfikatory.