W skandalicznych warunkach spędzili większość czasu pasażerowie pociągu z Warszawy do Lublina. Jechali w kompletnych ciemnościach i w żółwim tempie: ostatnie 111 km pokonali w... trzy godziny. Ich wagony miała przejąć inna lokomotywa, ale się popsuła
Takie przygody przeżyli pasażerowie ostatniego niedzielnego pociągu ze stolicy. TLK Czechowicz miał dotrzeć do Lublina na godz. 22.41, ale dotarł z trzygodzinnym opóźnieniem.
Przez większość trasy jechał punktualnie. Aż do Łukowa. Stąd wagony miała poprowadzić lokomotywa spalinowa, bo dalsza część trasy do Lublina nie jest zelektryfikowana. – Okazało się, że wcale tej lokomotywy nie ma. Usłyszeliśmy, że mamy na nią czekać trzy godziny – opowiada pani Katarzyna, pasażerka feralnego pociągu. – W końcu znalazła się inna, zastępcza lokomotywa, a konduktor biegał po okolicy szukając pasażerów, którzy wyszli z wagonów. Ostatecznie ruszyliśmy z Łukowa z godzinnym opóźnieniem.
Ale to nie był koniec problemów, bo w wagonach... zapanowały ciemności. – W ogóle nie było światła. Jechaliśmy tak od Łukowa do Lublina – mówi pasażerka. Podróż, która powinna trwać ponad 60 minut, trwała niemal trzy godziny.
Skąd wzięły się problemy? Spalinowa lokomotywa, której zabrakło w Łukowie, miała doprowadzić pociąg z Przemyśla. Jego wagony miała oddać lokomotywie elektrycznej i przejąć w zamian skład do Lublina. Plan nie wypalił, bo maszyna w drodze z Przemyśla popsuła się tuż przed Kraśnikiem. Prowadzony przez nią skład odjechał z 200-minutowym opóźnieniem.
Zastępcza lokomotywa, którą wysłano po jadących ze stolicy do Lublina wystarczyła do tego, by podróżnych dociągnąć do celu. Nie była jednak w stanie zapewnić podróżnym oświetlenia. – Prowadzenie pociągu lokomotywą spalinową wpłynęło na brak zasilania w wagonach z pasażerami – przyznaje Marta Ziemska, pełniąca obowiązki rzecznika PKP Intercity. Bez odpowiedzi pozostawia zadane przez nas wprost pytanie, czy prowadzenie wagonów, w których nie działa oświetlenie jest zgodne z przepisami i czy jest dla pasażerów bezpieczne.
Pasażer ma prawa
Jeżeli pociąg dalekobieżny dociera do celu z opóźnieniem wynoszącym co najmniej 120 minut, podróżny ma prawo do odszkodowania w wysokości 50 proc. ceny biletu. By je uzyskać musi złożyć przewoźnikowi pisemną reklamację, pieniądze musi dostać w 30 dni od jej złożenia. Kolej zamiast pieniędzy może zaproponować kupon zniżkowy, ale pasażer może się na to nie zgodzić. Jeśli opóźnienie wynosi od 60 do 119 minut, wtedy odszkodowanie wynosi 25 proc. ceny
biletu.