Śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego rozbił się wczoraj w podlubelskim Radawcu. Na pokładzie był tylko pilot. Doznał lekkich obrażeń. Ale skutki wypadku są poważne. Lubelszczyzna została bez powietrznej karetki
Feralny lot miał być lotem treningowym. – Chodzi o utrzymanie uprawnień pilota. W tym celu co jakiś czas trzeba wykonywać także loty nocne – wyjaśnia Robert Gałązkowski, rzecznik pogotowia. Za sterami siedział doświadczony pilot. Śmigłowiec został wyprodukowany w 1975 roku. – To jedna z tych maszyn, które chcemy wymieniać – dodaje rzecznik.
Mi-2 ratuje życie osób poszkodowanych w ciężkich wypadkach, gdy liczy się każda minuta. Śmigłowiec z Radawca wykonywał średnio 20–30 takich lotów miesięcznie.
Przynajmniej przez tydzień Lubelszczyzna zostanie bez powietrznej karetki. Rozbity helikopter był jedyną sprawną maszyną w naszym regionie. – Teraz nie mamy czym go zastąpić – przyznaje rzecznik LPR.
Jak prędko uda się znaleźć inną maszynę? Jedyny w Polsce rezerwowy śmigłowiec pracuje teraz w Warszawie. Zastępuje agustę, która przechodzi przegląd techniczny. – Jego zakończenie to kwestia kilku dni.
Rozbity śmigłowiec został wyprodukowany w PZL-Świdnik. – Dopóki nie poznamy ustaleń komisji, która zbada tę sprawę, trudno mówić o przyczynach tragedii – mówi Jan Mazur, rzecznik PZL-Świdnik. – Z dużym prawdopodobieństwem można jednak wykluczyć wadę produkcyjną. Może przyczyną była pogoda? Może wiek maszyny? Chociaż z drugiej strony Mi-2 mogą latać bez problemów nawet 30 lat.