60-letni mieszkaniec Wojciechowa walczy o życie na lubelskiej toksykologii. – Pacjent zgłosił się do nas dwa dni od pierwszych objawów zatrucia. Rokowania są trudne – informują lekarze.
– Mąż dopiero w piątek zaniepokoił się, że dolegliwości żołądkowe nie przechodzą – mówi żona pacjenta. Wtedy zdecydował się zgłosić do szpitala.
– Zatrucie jest na etapie zaawansowanym i wciąż postępuje. Niestety, wątroba jest już poważnie uszkodzona. Im później pacjent po zatruciu grzybami zgłasza się do nas, tym trudniej interweniować – podkreśla pani ordynator. I dodaje: Obecnie nie jesteśmy nawet w stanie stwierdzić, czy przyczyną zatrucia był muchomor sromotnikowy. Chory trafił do nas zbyt późno.
Więcej szczęścia miała trzyosobowa rodzina z Wilkowic pod Izbicą. która w ub. tygodniu zatruła się sosem z muchomorów sromotnikowych. – 80-letnia matka i 64-letni syn są jeszcze w szpitalu. Wracają do zdrowia. W ich przypadku trucizna nie zdążyła zaatakować wszystkich organów. Młodszy z synów wrócił już do domu – potwierdza prof. Lewandowska-Stanek.
Pod obserwacją lekarzy jest też mieszkaniec Tomaszowa Lubelskiego, który najprawdopodobniej również zatruł się grzybami. – Zawsze warto upewnić się w stacji sanepidu, czy zebrane grzyby są jadalne – dodaje ordynator.
Grzyboznawcy z lubelskich stacji sanepidu dyżurują od poniedziałku do piątku w godz. 7.30–15. Wielu zbieraczy uważa, że powinni to robić także w weekend. – Wybrałam się na grzyby w sobotę. Jeszcze tego samego dnia pojechałam do sanepidu, by upewnić się, czy są jadalne – mówi Beata Kozłowska z Konopnicy pod Lublinem. – Niestety, pocałowałam klamkę.
Lubelski sanepid zatrudnia czterech grzyboznawców. – Nie pracujemy w weekendy. Jest nas zbyt mało, by prowadzić dyżury w soboty i niedziele – mówi Irmina Nikiel, kierownik działu nadzoru sanitarnego.
Barbara Radomska, kierownik SSE przy ul. Uniwersyteckiej w Lublinie, dodaje: Zainteresowanie dyżurami jest znikome. Ale jeśli ludzie będą dzwonić i domagać się dyżurów weekendowych, wprowadzimy je.