Gotówkę, karty kredytowe, telefony komórkowe i dokumenty skradziono piłkarzom Motoru z klubowej szatni przy Al. Zygmuntowskich w Lublinie.
Kiedy zorientował się, że jego wyjaśnienia nie są wiarygodne, rzucił się do ucieczki, podobnie jak jego dwaj kompani, stojący przed budynkiem.
- Całe zajście jest wielkim skandalem - mówi Janusz Iwanicki, napastnik Motoru, jeden z poszkodowanych. - Nie dość, że w klubie jest bieda, to jeszcze nas okradają. Ja miałem szczęście, ponieważ straciłem tylko telefon, ale koledzy ponieśli zdecydowanie większe starty.
- Na stadionie jest monitoring. Myślę, że kamery wszystko zarejestrowały. Poza tym jest też świadek naoczny - pracownik klubu Siergiej Michajłow, który próbował złapać włamywaczy. Sprawą zajmuje się policja. Podejrzewam, że uda im szybko namierzyć sprawców - twierdzi Grzegorz Szkutnik, dyrektor Motoru.