Dawca organów był chory na raka, ale przeszczepiono jego nerki. Dzisiaj Sąd Rejonowy w Lublinie uznał, że odpowiada za to Andrzej P., chirurg i specjalista transplantologii. Lekarz został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata.
Pacjent z Ryk. zachłysnął się lekami. Był w stanie śmierci mózgowej. Pobrano od niego nerki, które lekarze z lubelskiej kliniki przeszczepili dwóm biorcom.
Początkowo wydawało się, że operacje się udały. Nerki podjęły pracę. Pacjenci wrócili do domów, potem jednak zachorowali na nowotwory i zmarli.
Już przy pobieraniu organów lekarze znaleźli u Grzegorza G. dziwną tkankę. Następnego dnia tkankę poddano analizom w szpitalnym laboratorium. Badania wskazywały, że Grzegorz G. może mieć raka.
Według prokuratury Andrzej P. znał wyniki badań. Pomimo tego zakwalifikował organy do przeszczepu. Zataił też wyniki badań przed lekarzami operującymi biorców.
Gdy prokuratura kończyła śledztwo jeden z pacjentów z przeszczepioną nerką jeszcze żył. Dlatego Andrzej P. został oskarżony o doprowadzenie do tego, że u żyjącego biorcy wystąpiła białaczka. W przypadku drugiego, już nieżyjącego pacjenta, prokuratura oskarżyła lekarza o nieumyślne spowodowanie śmierci.
W sądzie Andrzej P. twierdził, że gdy decydował o przeszczepie nerek, nic o nowotworze nie wiedział.
- Lekarz, który badał pobraną tkankę przekazał mi, że nie ma cech nowotworu złośliwego - stwierdził w sądzie. - Pytałem, czy nie widzi tam nic podejrzanego. Odpowiedział, że nie.
Andrzej P. twierdził też, że o wynikach badań tkanki Grzegorza G., dowiedział się dopiero po kilku miesiącach od przeszczepu. – Nogi się wtedy pode mną ugięły – mówił na pierwszej rozprawie.
Proces lekarza trwał wiele miesięcy. Dzisiaj Sąd Rejonowy w Lublinie uznał, że Andrzej P. zdecydował o przeszczepienie nerek, w sytuacji gdy wyniki badań wskazywały, że organizm dawcy może być zainfekowany komórkami nowotworowymi grasiczaka.
Według sądu lekarz mógł przewidzieć, że w ten sposób naraża dwójkę pacjentów na ciężkie pogorszenie stanu zdrowia.
- Oskarżony został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata i 2 tys. zł grzywny – mówi Artur Ozimek, rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie.
Dzisiejszy wyrok nie jest prawomocny.