Od kwietnia etatów w lubelskiej drogówce będzie prawie o połowę więcej niż teraz. To reakcja komendy na drastyczny wzrost liczby ofiar wypadków drogowych.
– Czy to oznacza, że będzie więcej "sreberek”? – dopytywał Piotr Kowalczyk, przewodniczący rady. – Tak – postawił sprawę jasno Góźdź.
Czym zajmą się dodatkowe patrole? – Tym, czym pozostałe. Ale jeśli z najnowszych danych wynika, że najwięcej jest wypadków z udziałem pieszych, to musimy na to reagować. Chcemy też skrócić czas oczekiwania na przyjazd radiowozu na miejsce kolizji – dodaje komendant w rozmowie z Dziennikiem Wschodnim.
Teraz średni czas oczekiwania wynosi ok. 11 minut. Średni, co oznacza, że niektórzy czekają po 40 minut i więcej, a takie skargi pojawiają się co jakiś czas.
Najmniej bezpiecznie jest na prostych odcinkach dróg o dobrej nawierzchni. Szczególnie zagrożone są jezdnie w ciągu dróg krajowych nr 12 i 19. Od lat w niechlubnym rankingu prowadzi al. Kraśnicka: w ub.r. było tu 15 wypadków. 3 osoby zginęły, a 34 (dwukrotnie więcej niż w 2001 r.) zostały ranne. Na 2 miejsce, z 55 awansowała ul. Diamentowa. Tu znajduje się skrzyżowanie z ul. Wrotkowską, najgorsze w mieście pod względem liczby wypadków.
Bardzo źle jest na oznakowanych przejściach dla pieszych. W ub.r. doszło na nich do 40 wypadków, w których 6 osób zginęło, a 36 zostało rannych. – Ofiara wypadku często jest jego sprawcą, bo przechodzi w miejscu niewyznaczonym, na czerwonym świetle, albo za nic ma przepisy. Takich przypadków mamy połowę – przyznaje Góźdź.
Najbardziej niebezpieczne przejście znajduje się na al. Andersa. W zeszłym roku zginęły tu dwie osoby, niedawno doszło tu do kolejnego śmiertelnego wypadku. – Prosiłam o światła w tym miejscu, dostałam odpowiedź, że wszystko jest pod kontrolą. Od tamtej pory zginęli tam ludzie. Gdyby były światła, być może by żyli – skarżyła się Marta Wcisło (PO).