W piątek wieczorem na pływalni przy ul. Łabędziej w Lublinie zmarł 51-letni mężczyzna. Zarządzająca obiektem miejska MOSiR wyklucza utonięcie, ale sprawę zacznie w poniedzialek badać wewnętrzna komisja.
– W piątek 51-letni mężczyzna przyszedł na basen razem z dzieckiem i żoną. Jak wynika z zapisu monitoringu, około godz. 21 miał zamiar wyjść z basenu i podpłynął do brzegu, ale zamiast wyjść na powierzchnię poszedł na dno. Ratownik wskoczył do wody, wyciągnął go i zaczął reanimację. W międzyczasie wezwano pogotowie – relacjonuje Miłosz Bednarczyk, rzecznik MOSiR. – Reanimacja trwała około 40 minut. Niestety, mężczyzna zmarł. Według wstępnych hipotez, można wykluczyć utonięcie, bo w płucach mężczyzny nie było wody. Wiele wskazuje na to, że miał udar albo zawał. Wszystko to działo się na oczach jego żony.
– Nie stwierdziliśmy udziału osób trzecich, ratownicy byli trzeźwi. Na miejscu pracował także prokurator – dodaje starszy sierżant Kamil Karbowniczek z Zespołu Komunikacji Społecznej KWP w Lublinie.
Bednarczyk zapewnia, że ratownicy zachowali się tak, jak powinni. – Wynika to z nagrania monitoringu – mówi.
Mimo to, od poniedziałku pracę rozpocznie trzyosobowa komisja, która ma za zadanie ustalenie szczegółów zdarzenia. – To będzie wewnętrzna komisja składająca się z bardzo doświadczonych pracowników – mówi rzecznik MOSiR.
Jak poinformował nas jeden z pracowników MOSiR, na początku maja na obiekcie przy ul. Łąbędziej doszło do podobnego przypadku. – Nie byłem świadkiem tego zdarzenia, ale wiem, że mężczyzna korzystający z basenu mógł spędzić pod wodą nawet 3 minuty – opowiada nasz informator. – Jeśli coś takiego zdarza się raz, to można uznać to za nieszczęśliwy wypadek. Ale kilka takich sytuacji oznacza, że coś chyba nie gra – stwierdza.
Rzecznik ośrodka tłumaczy, to był to kompletnie inny przypadek i ostatecznie nikomu nic złego się nie stało.
– Na basen przyszło dwóch mężczyzn. Powiedzieli, że będą ćwiczyli free diving, czyli wstrzymywanie powietrza pod wodą. Zaznaczyli, że są doświadczeni i mają wszystko pod kontrolą. W pewnym momencie jeden z nich rzeczywiście źle się poczuł. Od razu został wyciągnięty na powierzchnię. Nic mu się nie stało – wyjaśnia Miłosz Bednarczyk.