Rozmowa o tegorocznej Manifie, która 6 marca przejdzie ulicami Lublina pod hasłem „Nasze ciała krzyczą dość”. Przedstawicielka organizatorów chce pozostać anonimowa.
• Ciała krzyczą dość. Dość czego?
– Dość uprzedmiotowienia ciała. Czujemy, że została nam odebrana sprawczość nad nim. Odpowiedzialność zdejmowana jest z nas i na przykład przejmuje ją kler. Dlaczego kościół ma za nas myśleć, co jest dobre, a co złe? Ja i moje przysłowiowe siostry chciałybyśmy mieć władzę nad swoim ciałem, czyli czuć się bezpiecznie, bo będziemy wiedziały, że możemy pójść bez problemu do apteki po pigułkę „dzień po”. Albo wiedząc, że jesteśmy w zagrożonej ciąży, nie musiałybyśmy jej donosić i rodzić martwych płodów. Albo nie musiałybyśmy dokonywać aborcji w tzw. aborcyjnym podziemiu, czy wyjeżdżać za granicę.
• Kobiety naprawdę muszą „krzyczeć” na ulicach, aby być usłyszane?
– Rok temu nasze hasło brzmiało „Rewolucja zaczyna się od języka”. Dopasowujemy to do nastrojów społecznych. Teraz musimy się wykrzyczeć, bo nasze ciała się buntują, chcą o sobie decydować. Celebrujemy Dzień Kobiet w zależności od tego jakie mamy czasy. W tym momencie jesteśmy zbuntowane i walczymy. Nie żyjemy w próżni, nasze postulaty są progresywne, ale zawsze są za człowiekiem, bo na takich prawach nam zależy.
• Lublin dojrzał do licznego manifestowania?
– Ostatnie protesty w ramach zrywów Strajku Kobiet pokazały na ulicach Lublina nawet 10-tysięczne tłumy. Tego wcześniej nie widziałam. To rzeczywiście jest rewolucja. Mam nadzieję, że dobra pogoda będzie sprzyjać frekwencji. A my staramy się, aby Manifa była z pompą. Oprócz przemarszu, szykujemy działania artystyczne w mediach społecznościowych. Będą dotyczyć m.in. ciałopozytywności. Chodzi o normalizację tego, że nasze ciała mogą wyglądać właśnie tak, jak wyglądają, każda jego część. Mamy kochać swoje ciała i mieć nad nimi sprawczość.