Ratusz będzie musiał przestać dopłacać do Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. Spółka powinna się utrzymywać sama.
Zmiany - jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie - ma wymusić na władzach miasta Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jego zastrzeżenia budzi fakt, że spółka przynosi straty, a miasto je pokrywa, gdy inni przewoźnicy nie mogą liczyć na takie wsparcie.
- Oficjalnych zastrzeżeń nie dostaliśmy, ale w tym tygodniu jadę do Warszawy, żeby w UOKiK porozmawiać o szczegółach naszego systemu komunikacji - przyznaje Elżbieta Kołodziej-Wnuk, zastępca prezydenta Lublina. - W tej chwili najważniejsze jest to, ile czasu mamy na te zmiany. Musimy powrócić do pomysłu utworzenia Miejskiego Zarządu Transportu Zbiorowego.
To właśnie MZTZ, a nie MPK miałby emitować bilety, które obowiązywałyby u wszystkich przewoźników. A o tym, która firma obsługuje daną trasę, decydowałby przetarg. MZTZ zlecałby przewozy firmie oferującej najniższą stawkę za tzw. wozokilometr, która dostawałaby od miasta zapłatę za wykonaną usługę i nie musiałaby już się martwić o wpływy z biletów. Jako że komunikacja miejska nie jest dochodowa, miasto pokrywałoby różnicę, kierując pieniądze do MZTZ.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że Ratusz na wprowadzenie zmian ma półtora roku. W tym czasie MPK będzie musiało przygotować się do przetargowej rywalizacji.
- A reforma spółki może oznaczać zwolnienia. Przede wszystkim w administracji i wśród pracowników zaplecza technicznego. Później dotknie też kierowców, których będzie potrzeba mniej, bo mniej będzie linii - mówi Andrzej Sokołowski, przewodniczący największego spośród działających w MPK związków zawodowych.
- Musimy to przejść jak najdelikatniej - uspokaja Kołodziej-Wnuk.
- Od początku byliśmy przeciwni tworzenia MZTZ który jest niepotrzebnym tworem niczym Kasa Chorych. W Białymstoku z takiego systemu zrezygnowano - dodaje Sokołowski.