Mecenas Adam K. trafił w czwartek do szpitala. Lekarzowi powiedział, że boli go głowa i nie pamięta, co się stało. Wczoraj miał ruszyć jego proces. Rozprawa została przełożona, ale sąd chce sprawdzić, czy prawnik nie symuluje.
Sąd Okręgowy w Lublinie zamierzał wczoraj zająć się apelacją od wyroku w sprawie głośniej afery w lubelskim światku prawniczym. Wiosną 1998 roku w Trzcińcu pod Lubartowem został obrabowany Krzysztof A. Wśród napastników był Artur, syn Andrzeja G., wówczas dyrektora jednego z wydziałów Urzędu Miejskiego w Lublinie oraz Sławomir S., klient mecenasa Adama K. Urzędnik z magistratu robił wszystko, żeby wyciągnąć syna. Wyłożył pieniądze na łapówkę dla prokuratora Macieja S. W zamian dostał z prokuratury kopii akt. Mecenas Adam K. potrzebował ich, by napisać kluczowemu świadkowi instrukcję jak zeznawać. Sąd skazał całą trójkę na kary po dwa lata więzienia.
Oskarżeni się odwołali, wyższych kar domaga się prokuratura. Na wczorajszej rozprawie przed sądem odwoławczym brakowało tylko mecenasa Adama K. Rano do sekretariatu wydziału odwoławczego przyszedł jego były obrońca. Powiedział, że Adam K. poprzedniego dnia miał wypadek i leży na oddziale chirurgii szpitala przy al. Kraśnickiej. Pracownik sądu zadzwonił do szpitala. Od lekarza dowiedział się, że pacjent trafił na oddział w niejasnych okolicznościach. Adam K. uskarżał się na ból głowy. Twierdził, że po wyjściu z domu prawdopodobnie miał wypadek, ale nie pamięta, co się stało. Lekarz przewidywał, że adwokat nie spędzi w szpitalu dużo czasu. Ma tylko przejść badania.
Notatka z tej rozmowy została odczytana na rozprawie. Sąd doszedł do wniosku, że nie może prowadzić procesu bez adwokata. – Zwrócimy się od szpitala o dokumentację, żeby ustalić czy oskarżony rzeczywiście miał wypadek czy symuluje – zdecydował sąd.