Sprawdzili kim są, ilu ich jest i dlaczego nie mają dachu nad głową. W piątek i sobotę rachmistrzowie w całym kraju prowadzili spis bezdomnych. Towarzyszyliśmy lubelskim ankieterom.
Tegoroczny spis jest wyjątkowy, właśnie dlatego, że obejmuje też bezdomnych. Przeznaczone dla nich kwestionariusze są krótsze od standardowych. Padają w nich pytania m.in. o wiek, okres i przyczynę bezdomności. W Lublinie ankieterzy prowadzili badanie w piątkowy wieczór i sobotni poranek.
Odwiedzali przede wszystkim dworce, tradycyjne skupiska bezdomnych. Tylko przy ul. Dworcowej spisali ok. 30 osób, które korzystają z darmowych posiłków, wydawanych przez wolontariuszy.
– Kiedyś byłem kolejarzem, dziś przychodzę tu na zupę – mówi Ryszard, bezdomny od 15 lat. – Zimę przetrwałem na klatkach schodowych. Teraz śpię, gdzie mnie noc zastanie. Byłem w ośrodku dla bezdomnych, ale nabawiłem się tam wszawicy i podziękowałem. Do synów nie pójdę. Mają swoje rodziny. Nie chcę być ciężarem, a i oni się mną nie interesują.
Dzięki spisowi możliwe będzie określenie liczby bezdomnych i poznanie przyczyn zjawiska. Z reguły są one bardzo podobne. – Wódka – kwituje Jacek, pomieszkujący na dworcu PKP. – Rodzina mnie wyrzuciła. Od trzech lat nie mam dachu nad głową.
Największym problemem było dotarcie do bezdomnych. Ankieterzy odwiedzali też pustostany, ogródki działkowe i kanały ciepłownicze.
– Spisaliśmy kilkanaście osób – mówi Tomasz Gąsior, rachmistrz, który szukał bezdomnych od pl. Litewskiego po Zemborzyce. – Jeden pan od dwóch lat mieszkał w samochodzie, kolejny w starym młynie, a następny w opuszczonym gospodarstwie. Większość boi się ludzi. Zwykle ich przeganiają, młodzież nawet bije.
Ankieterzy dotarli tylko do osób, które nie mają stałego miejsca pobytu. Podopieczni ośrodków dla bezdomnych mają być spisani na miejscu.