Waldemar Wieprzowski, który niedawno w atmosferze skandalu zwolnił fotel komendanta Straży Miejskiej w Lublinie, przepracował zaledwie dzień w nowej firmie. W czwartek zrezygnował z pracy "w trosce o dobre imię”.
Wieprzowski 16 sierpnia odszedł ze stanowiska komendanta Straży Miejskiej po tym, jak okazało się, że w straży ustawiono przetarg na zakup samochodów. O jego nowej pracy w MKK napisała Gazeta Wyborcza Lublin.
– Nie chcę rozmawiać – rzucił w czwartek Wieprzowski. Zajrzał do gabinetu prezesa MKK w chwili, kiedy byli tam dziennikarze. Zamknął drzwi i szybko zszedł po schodach.
Janusz Wilk, prezes MKK, tłumaczył, że szukał osoby (bez konkursu), która mogłaby koordynować pracę ochroniarzy i pomagać jej szefowi. Było trzech chętnych, a Wieprzowski miał największe kompetencje i doświadczenie. Sam złożył w MKK na początku sierpnia list motywacyjny. Prezes MKK nie widział problemu w jego zatrudnieniu. Zapewnił, że nie informował o tej decyzji prezydenta i prezesa MPK. Wilk poprosił o autoryzację wypowiedzi. Jednak tuż przed godz. 15 przysłał oświadczenie.
Wcześniej, w samo południe, prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka (PO) zaatakował na swojej konferencji poseł Michał Kabaciński (Ruch Palikota). Prezydent w środę zapewnił, że nie wiedział o nowej posadzie byłego komendanta.
– To skandal, jeśli taka osoba pracuje w spółce podlegającej Ratuszowi. Skandalem jest też, że prezydent nie kontroluje, kto jest zatrudniany – stwierdził polityk. – Ludzie szukają pracy po 3–4 lata, a tutaj jest praca po sześciu dniach, choć człowiek jest skompromitowany w poważnej aferze.
Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, zastępca prezydenta, po telefonicznej konsultacji z szefem stwierdziła: – MKK to prywatna spółka, nie podlega prezydentowi i Radzie Miasta. Prezydent przyjrzy się sprawie po powrocie z Warszawy. Pan Wieprzowski odszedł za porozumieniem stron, nie została mu udowodniona wina, nie został też skazany.
Aferę z zakupem samochodów dla Straży Miejskiej bada prokuratura oraz rzecznik dyscypliny finansów publicznych.