– Nie współpracowałem, nigdy nie podpisałem żadnego zobowiązania do współpracy ze służbami bezpieczeństwa, na nikogo nie donosiłem - zapewnia Stanisław Kieroński. Wiceprzewodniczący lubelskiej Rady Miasta odwołał się od decyzji sądu zakazującej mu pełnienia funkcji publicznych. Całą sprawę nazywa "polityczną ustawką".
Samorządowiec złożył w poniedziałek apelację do orzeczenia Sądu Okręgowego w Lublinie, który 5 czerwca uznał, że jego oświadczenie lustracyjne jest niezgodne z prawdą.
Przypomnijmy. Stanisław Kieroński w 2018 roku z powodzeniem startował do lubelskiej Rady Miasta. Jako przedstawiciel Nowej Lewicy (dawne SLD) otwierał listę komitetu prezydenta Krzysztofa Żuka w okręgu wyborczym numer 2, obejmującym dzielnice Rury, Szerokie, Konstantynów, Węglin Północny i Za Cukrownią. Kandydując złożył oświadczenie lustracyjne, w którym poinformował, że nigdy nie współpracował z organami bezpieczeństwa państwa w latach 1944-1990, nie pełnił też służby ani nie był w żadnej formie współpracownikiem tych organów. Oświadczanie zostało zakwestionowane przez Instytut Pamięci Narodowej, który wniósł o stwierdzenie, iż było ono niezgodne z prawdą.
Sąd po zapoznaniu się z archiwalnymi dokumentami oraz zeznaniami świadka przychylił się do wniosku IPN. Ustalono, że Kieroński, który na początku lat 80. kierował domem kultury przy ul. Dąbrowskiego 14 (dzisiejsza Bernardyńska) był kontaktem operacyjnym służb prowadzących działania wobec księży z klasztoru Jezuitów, do którego przylegał dom kultury. Jak wynika z teczki kontaktów, Kieroński odbył 20 spotkań z funkcjonariuszem służby bezpieczeństwa i miał umożliwiać mu przegląd, rejestrację pomieszczeń, informować o planowanych remontach, nowo zatrudnionych osobach, programie zajęć domu kultury. Co istotne, miał wprowadzać grupy instalacyjne techników z zespołu operacyjnego komendy wojewódzkiej milicji, które miały na celu ukrycie podsłuchu zainstalowanego wcześniej przez służby.
- O podsłuchu w MDK dowiedziałem się w IPN-ie, po 43 latach. Chcę wyraźnie powiedzieć, że wszystkie dokumenty - dla mnie to pseudodokumenty - nie mają żadnego mojego podpisu, parafki. Nie otrzymałem żadnego prezentu - mówi Kieroński.
Radny odnosi się w ten sposób do zawartej w orzeczeniu sądu informacji o korzyściach majątkowych w postaci dwóch kryształowych wazonów, pokojowej anteny telewizyjnej, gazowej zapalniczki, ozdobnej kasety i linorytu, jakie miał przyjąć w latach 80.
– To kuriozalne. Nie ma na to żadnego pokwitowania. Jest moje zobowiązanie do zachowania w tajemnicy treści rozmowy, ale ja byłem dyrektorem zakładu pracy. Wszystkie ówczesne zakłady pracy miały tzw. swoich opiekunów. Nie mogłem nie wpuścić, nie rozmawiać z przedstawicielami służby bezpieczeństwa. Nie pamiętam tych ludzi, nie pamiętam tych nazwisk i nie chcę pamiętać. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, że to zobowiązanie do zachowania treści rozmowy po 43 latach ktoś przywoła mi kontekście tego, czego nie zrobiłem – mówi wiceprzewodniczący Rady Miasta. I dodaje:
- Dzisiaj mamy do czynienia z upolitycznieniem tej sprawy. Składałem wielokrotnie oświadczenia od 2002 roku, startowałem do Senatu i nikomu do głowy nie przyszło, że coś takiego się za mną ciągnie. Z perspektywy tych kilku tygodni widzę dziwną sytuację. W sentencji tego orzeczenia, bo to nie jest wyrok, jak się posługują niektórzy, jest że ja jako lustrowany mogłem nie wiedzieć i zapewne nie wiedziałem o tej operacji. O co tu chodzi? – pyta wiceprzewodniczący Kieroński. - Mam prawo sądzić, że była to polityczna ustawka. Na sprawie nie było żadnego dziennikarza, nagle na ogłoszeniu orzeczenia pojawili się wszyscy. Przypadek? Sędzia w moim odczuciu nie dokonał rzetelnej, obiektywnej analizy dotyczącej sprawy i mnie samego – dodaje Kieroński.
Teraz orzeczeniem Sądu Okręgowego zajmie się Sąd Apelacyjny w Lublinie. Jeśli uzna je za zasadne, radny straci mandat, nie będzie mógł też przez najbliższe cztery lata startować w wyborach i pełnić funkcji publicznych.