Mogło dojść do katastrofy jak w Smoleńsku. Tak eksperci oceniają lądowanie samolotu w Lublinie. Na pokładzie był prezydent Andrzej Duda i jego żona.
– Taki trochę Smoleńsk. Lądowanie za wszelką cenę – mówi jeden z ekspertów lotniczych, który chce zachować anonimowość, portalowi wp.pl. Właśnie opisał, jak wyglądało lądowanie prezydenckiej maszyny w Porcie Lotniczym Lublin.
To był 1 czerwca 2020 r. Andrzej Duda walczył o reelekcję. Jeździł po Polsce, spotykał się z wyborcami. Tego dnia miał, razem z żoną, zaplanowaną wizytę w Domu Rodzinnym w Żabcach koło Białej Podlaskiej. –Życzę Wam wiele uśmiechu, spełnienia pragnień i marzeń i aby każdego dnia otaczała Was miłość i życzliwość – mówiła w Żabcach żona prezydenta,, ale wpierw jednak para prezydencka lądowała w Lublinie.
Same błędy
Jak opisuje wp.pl doszło wtedy do bardzo niepokojących wydarzeń. Po pierwsze, samolot nie miał np. odpowiedniej prędkości na konkretnej wysokości, a mimo to załoga zaczęła lądować. Maszyna zniżała się za szybko i zamiast ok. 1 tys. stóp na minutę było to nawet 2,3 tys. stóp. Włączył się system bezpieczeństwa, a w kabinie pilotów rozległ się alert. „Abnormal sinkrate".
Załoga zrezygnowała z podejścia i poprosiła wieżę o możliwość lądowania opierając się na tym, co widzi za oknem. Ale w tym momencie włączył się automatyczny pilot. „Wtedy już im się kompletnie wszystko rozsypało. Byli za blisko pasa, mieli za mało czasu, już dawno powinni mieć pełną konfigurację samolotu, żeby w ogóle rozpocząć lądowanie, a oni na 300 stopach (91 m – red.) dopiero zabrali się za ustawianie klap.” – ocenia doświadczony pilot Dominik Punda.
Co więcej wypuszczenie klap zmienia siłę nośna i samolot może nie trafić w pas. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. – Taki trochę Smoleńsk. Lądowanie za wszelką cenę. Całe szczęście tym razem w dobrej pogodzie, więc chłopaki cały czas mieli visuala (lądowanie w oparciu o to, co widać za oknem maszyny - red.). – ocenia jeden z ekspertów, chcący zachować anonimowość.
Przyczyny
Członkowie załogi złożyli potem raporty i przyznali się do błędów. Komisja Badania Zdarzeń Lotniczych PLL LOT uznała winę załogi i wskazała, że przyczyną błędów były np. przerwy w praktyce załogi i nieskuteczne szkolenie na symulatorach.
Ale okazało się też że samolot pilotowali ludzie, którzy po raz pierwszy lecieli z tak ważną osobą na pokładzie. – Załogę kompletowano w pośpiechu, dopiero 30 maja, czyli dwa dni przed lotem. Wtedy inne, bardziej doświadczone załogi, były już przypisane do innych lotów – czytamy w artykule.
Kancelaria Prezydenta RP na pytania dziennikarzy odpowiedziała, że nie posiada informacji o incydencie.