Od piątku wieczorem przez jeden samochód zaparkowany w nieodpowiednim miejscu nie można korzystać z chodnika na osiedlu im. Bolesława Prusa na LSM.
Piątek, godz. 22.40. Wysiadam przy Leclercu z autobusu linii 10. Pada gęsty śnieg. Jest dość nieprzyjemnie i ślisko na chodniku. Oczywiście nikt tego nie sprząta. Ale wolnym krokiem można w miarę normalnie iść. A z butów da się śnieg otrzepać.
Po niecałych dziesięciu minutach docieram ulicą Zana do swojego osiedla. Wchodzę na chodnik położony niedawno wraz z nowym komisariatem. Idę paręnaście sekund, dochodzę do wylotu i staję. Mam przed sobą swój blok, ale jeszcze bliżej auto zaparkowane tak, że całkowicie blokuje wyjście z chodnika (po jego obu stronach jest zadeptany i rozmokły trawnik).
Człowiek mógł stanąć trzy metry dalej, między wejściem do wiaty na śmietniki a chodnikiem. Ale uczynił inaczej.
Co robić: ominąć samochód z prawej lub lewej strony i zabłocić na koniec drogi
buty (a potem czyścić je przez 20 minut, zamiast odpoczywać po całym dniu pracy)? Na razie wybieram numer do Policji. Odbiera dyżurny miejski i przełącza mnie na "czwórkę”. Rozmawiam z dyżurnym mojego komisariatu. Opisuję sytuację.
Przyglądam się bliżej piratowi parkingowemu, zauważam, że ma nadruki Ośrodka Szkolenia Kierowców "Test” z ul. Struga 47A. Mówię o tym policjantowi. W końcu, ryzykując zamoczenie i zabłocenie butów, przechodzę po kawałku natury i sprawdzam numer rejestracyjny auta. Przekazuję go dyżurnemu: LU… Słyszę: zaraz wyślę tam patrol.
W międzyczasie para młodych ludzi wychodzi z bloku i w odwrotnym kierunku pokonuje to samo miejsce. Wchodzą na chodnik przez błoto, potem stukają butami, żeby je z tego otrzepać. Ale z tego nie da się butów od tak otrzepać.
Przychodzę do domu, czyszczę buty i od czasu do czasu wyglądam przez kuchenne okno. W końcu dostrzegam duży radiowóz, który przejeżdża koło niestosownie zaparkowanego auta.
Sobota, godz. 14. Wyglądam przez okno. Widzę ten sam samochód, stojący w tym samym miejscu i ludzi wchodzących na chodnik przez błoto. Dzwonię na Policję, proszę o połączenie z "czwórką”. Rozmawiam i słyszę: Przekazaliśmy sprawę do Straży Miejskiej. Wybieram jej numer. Mówię, o co chodzi, i słyszę: Znamy sprawę, ale nie mamy ludzi, żeby kogoś tam wysłać. Wszyscy zajmują się bezdomnymi. Osoby są dla nas ważniejsze od rzeczy. Mówię, że na moim osiedlu też chodzi o osoby: wielu ludzi, którzy nie mogą normalnie przemieszczać się przez jedną osobę. Odpowiedź: wyślemy tam kogoś, kiedy tylko będziemy mogli.
Sobota, godz. 15. Patrzę przez okno. Samochód stoi tam, gdzie stał. Dwie starsze panie próbują wejść na chodnik, przechodzą koło auta. Nogi rozjeżdżają im się na śniegowym błocie. Jedna podtrzymuje drugą i z trudem wchodzą. Przystają na chwilę, odwracają się w kierunku samochodu. Coś mówią. Domyślam się, co.
Sobota, godz. 15.30. Kończę pisać tekst i sprawdzam coś w Internecie. Trafiam na stronę www.motoryzacja.interia.pl. W artykule zatytułowanym "Zmasowana akcja policji” z października tego roku czytam: "Przypomniała [Anna Kędzierzawska z Policji], że samochody parkowane w miejscach niedozwolonych będą usuwane na koszt właściciela”.
Sobota, godz. 16. Auto wciąż stoi tam, gdzie stało.