Sprawy sądowe dotyczące roszczeń za dyżury lekarskie ciągną się od maja 1999 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł wtedy, że dyżury lekarskie należy traktować zgodnie z kodeksem pracy, czyli jak pełnopłatne godziny nadliczbowe. A nie płatne o 40 proc. mniej, jak to wynikało z ówczesnego rozporządzenia ministerialnego. Wyrok TK był bodźcem dla lekarzy. Pozwali do sądów swoich dyrektorów o wyrównanie należności i to za trzy lata wstecz. Ale problem nie był prosty. Oparł się o Sąd Najwyższy.
- Lubelskie sądy zawiesiły sprawy do czasu wydania wyroku przez SN - przypomina dr Janusz Spustek, przewodniczący ZZL w Lublinie. - Ten zaś zapadł w sierpniu ubiegłego roku i uznał nasze roszczenia za słuszne. Jednak pisemne uzasadnienie wyroku ukazało się dopiero kilka tygodni temu. Wysyłamy więc pisma o odwieszenie spraw. Na te pieniądze słusznie zapracowaliśmy.
Do lubelskich sądów pracy wpłynęły pozwy od ok. tysiąca lekarzy. Każdy z nich chce odzyskać co najmniej 10 tys. zł. W sumie daje to 10 mln zł.
- W sądzie jest 39 spraw lekarzy od nas - mówi Karol Stpiczyński, zastępca dyr. ds. ekonomicznych szpitala przy al. Kraśnickiej w Lublinie. - Trzy z nich mają już wyznaczone terminy. Lekarze domagają się od 5 do 12,5 tys. zł. Plus drugie tyle odsetek.
Są lekarze, którzy spodziewają się dużych pieniędzy. - Należy mi się 40 tys. zł - mówi chirurg proszący o anonimowość.
Ale są też dyrektorzy, którzy liczą na wygraną, bo roszczenia sięgają okresu sprzed 98 r., kiedy szpitale podlegały wojewodzie. Myślą, że sądy nie będą kazały płacić im zobowiązań skarbu państwa.
Skąd szpitale mają wziąć na wypłaty, skoro toną w długach i nie mają na bieżącą działalność? - Dojdzie do tego, że trzeba będzie wyprzedawać warsztat pracy - mówi Marek Wójtowicz, dyr. SP ZOZ w Lubartowie. - Dyrektor gdańskiego pogotowia zapowiedział, że sprzeda karetkę pogotowia, aby zaspokoić roszczenia.