Steki przekleństw ciskali wczoraj mieszkańcy Lublina pod adresem osób odpowiedzialnych za odśnieżanie.
- Do pracy mam najwyżej 10 minut drogi wózkiem inwalidzkim. To jakieś 500 metrów wzdłuż al. Kraśnickiej - mówi Adam Orzeł, niepełnosprawny mieszkaniec Konstantynowa. Wczoraj musiał pokonać ten dystans... samochodem. Bo chodnikiem nie mógł przejechać na wózku. - Była tylko wąska ścieżka wydeptana przez pieszych. - Dzień wcześniej interweniowałem w Wydziale Gospodarki Komunalnej. Jakaś pani obiecała mi, że ktoś się u nas pojawi. Ale się nie pojawił - dodaje.
Przed południem większość chodników pokrywała śnieżna breja. - Mogliby raz na jakiś czas zgarnąć tę maź. Nogi już przemoczyłam - zżyma się Aneta Kuraś, mieszkanka Czechowa.
Fatalnie wyglądały przejścia dla pieszych. Schodząc z jezdni trzeba było brodzić w roztopionym śniegu po kostki. - Wysyłamy wielu ludzi do ręcznego oczyszczania przejść dla pieszych - zapewniał nas Andrzej Bałaban, zastępca dyrektora Wydziału Gospodarki Komunalnej w Urzędzie Miasta. Ale efektów ich działalności widać nie było.
- Niech się nie kompromitują. O tym, że chodnik trzeba odśnieżać wie każdy cieć. A jak "czarni” nie potrafią tego wyegzekwować, to rozgonić ich na cztery wiatry - oburza się pan Stanisław, z mozołem przedzierając się przez błoto na ul. Lipowej.
Po południu śnieżna breja zaczęła zamarzać, zamieniając się w lodowisko. Ale w centrum Lublina ciężko było znaleźć wczoraj kawałek chodnika porządnie posypanego piaskiem. Efekty? - Ortopeda nie wychodzi z izby przyjęć. To są nie tylko złamania, ale i wiele innych urazów - usłyszeliśmy w szpitalu przy ul. Jaczewskiego.