Oto kolejna część pamiętnika Oli Lebedenko, która przed wojną uciekła z Ukrainy. Kobiety z jej rodziny pojechały dalej, zamieszkały w Holandii. Ona została w Lublinie i jako wolontariuszka pomaga wielu innym uchodźcom.
Moje życie jest jak sen: długie i ciężkie. Czasem mam wrażenie, że to wszystko wcale się nie wydarzyło. Że obudzę się we własnej sypialni, wyjrzę przez okno, głaszcząc ukochanego kota, pijąc kawę i myśląc: „Jak w ogóle mogłam mieć takie sny? To się wcale nie dzieje”. Ale niestety, wojna to nie jest sen, widzę to na co dzień. Ale nadal nie mogę pogodzić się z wydarzeniami w mojej Ukrainie.
Od tygodnia znów jestem w Lublinie u Oli Adamowicz w organizacji „Liliowa 5 – Pomoc Ukrainie”. W tym czasie przez dom przewinęło się ponad 600 osób, które dzięki pomocy wolontariuszy zamieszkały w innych krajach. Zmieniły się losy 600 ludzi, zmieniły się wszystkie ich dotychczasowe marzenia i plany. A to tylko jeden tydzień...
Każdy taki wyjazd oznacza bardzo dużo pracy. Bo ludzie muszą trafić do miejsc, gdzie będą mieć możliwość życia i pracy, opiekę, gdzie nie zostaną sami. W zespole Oli Adamowicz nie czuję się samotna, ale jak element wielkiej, perfekcyjnej maszyny, w której każdy ma swoją funkcję i każdy pracuje na wspólny wynik: pokój i miłość.
Poznaję Ludmiłę Adamowicz. To jest matka Oli. W tym momencie mojego życia staje się matką również dla mnie. Uczę się z jej mądrości i życzliwości. Ta kobieta jest pediatrą z 25-letnim stażem. Każdego dnia przyjmowała po 70 pacjentów, wracała do domu i nadal pracowała, opiekując się kolejnymi dziećmi. Dzięki ogromnej wiedzy medycznej Ludmiły i jej opiekuńczym dłoniom dzieci odzyskiwały zdrowie. Teraz jest na emeryturze. Ale jej praktyka lekarska bardzo się nam przydaje, bo na Liliową trafia wiele dzieci. Przyjeżdżają tutaj z wirusami, infekcjami, a Ludmiła jest zawsze gotowa im pomóc, nawet w nocy. To kobieta o wielkim sercu dla małych pacjentów.
Sama nie ma łatwego życia, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Mieszkała na Białorusi. Po sfałszowanych tam wyborach prezydenckich brała udział w protestach i manifestacjach, a później była za to prześladowana przez policję. Nie mogła żyć swobodnie we własnym kraju, więc z niego uciekła. Do Polski przeniosła się dwa lata temu. Ale Białoruś wciąż nosi w swojej duszy, ciągle ją pamięta i wspomina.
Ta silna i dobra kobieta nie pękła, tylko jeszcze bardziej zaczęła kochać ludzi. Dzięki niej ja staję się mądrzejsza, nabywam umiejętności w opiece medycznej. Na Liliowej czuję się jak w domu, jak w rodzinie, a nie jak ktoś obcy. Nigdy nie sądziłam, że w ten sposób będę mogła czuć się za granicą. Po raz kolejny nabieram przekonania, że świat jest dla mnie dobry, a ludzie wokół mnie najlepsi.
Jest już 1 kwietnia, a ja wciąż czuję jakby to był 24 lutego.
Ciąg dalszy nastąpi